Home
  By Author [ A  B  C  D  E  F  G  H  I  J  K  L  M  N  O  P  Q  R  S  T  U  V  W  X  Y  Z |  Other Symbols ]
  By Title [ A  B  C  D  E  F  G  H  I  J  K  L  M  N  O  P  Q  R  S  T  U  V  W  X  Y  Z |  Other Symbols ]
  By Language
all Classics books content using ISYS

Download this book: [ ASCII | HTML | PDF ]

Look for this book on Amazon


We have new books nearly every day.
If you would like a news letter once a week or once a month
fill out this form and we will give you a summary of the books for that week or month by email.

Title: Język Polski, 1920, nr 3
Author: Nitsch, Kazimierz, 1874-1958, Łoś, Jan Nepomucen, 1860-1928, Rozwadowski, Jan Michał, 1867-1935
Language: Polish
As this book started as an ASCII text book there are no pictures available.


*** Start of this LibraryBlog Digital Book "Język Polski, 1920, nr 3" ***


                        V  MAJ, CZERWIEC 1920.  3

                               JĘZYK POLSKI

  WYDAWNICTWO KOMISJI JĘZYKA POLSKIEGO POLSKIEJ AKADEMJI UMIEJĘTNOŚCI W
                                KRAKOWIE.

Czasopismo „Język polski” ukazuje się 5 razy w ciągu roku w zeszytach
dwuarkuszowych.—Cena pojedynczego zeszytu 9 m., z przesyłką 9 20
m.—Przedpłata roczna 40 m., z przesyłką pocztową 41 m., za granicą 42 m.

Przedpłatę przyjmuje księgarnia Gebethnera i Ski w Krakowie, Gebethnera i
Wolffa w Warszawie i filje.

Rocznik 1919 nabywać można za cenę 25 marek.



SPIS RZECZY


Nowa zasada rymowa.
Nowa redakcja przepisu o dzieleniu wyrazów.
Liberum veto choćby—w ortografji.
O zjawiskach i rozwoju języka.
Recenzje.
Towarzystwo Miłośników Języka Polskiego



NOWA ZASADA RYMOWA.


Od XVI w. normalny rym polega w poezji polskiej na _zgodności zakończeń
wierszy począwszy od ostatniej samogłoski akcentowanej_. Dobremi rymami są
więc np. _f·alą—pow·alą_ lub _świ·ęto—ż·ęto_, a także _mgł·a—gr·a_, za złe
uważa się: _bł·yskiem—wsz·ystkiem_, _sf·erach—czt·erech_ i t. p. Zgodność
ta ma być _głosowo-słuchowa_, rzecz prosta, skoro rym jest jedną z
muzycznych cech wiersza. Rymowanie _wzrokowe_, każące np. jako parę do
_chm·ury_ _pisać_ też _g·ury_, pojawiało się czasem, ale z natury rzeczy
nie mogło się stać obowiązującą zasadą. Naodwrót, z biegiem czasu, gdy
wymawianie polskie zaczęło ulegać koniecznym historycznym zmianom,
nastąpił rozbrat między niem a konserwatywniejszą pisownią, powstały
nieznane w XVI wieku rymy: _wr·óci—porz·uci_, _kobi·écy—okol·icy_,
_m·arzę—__k·ażę_, _przep·adnę—bezwł·adne_, _g·arnka—kuch·arka_,
_p·opadł—list·opad_, od końca XVIII w. nawet: _piech·otą—zł·oto,
__wi·eńce__—r·ęce_, nie mówiąc już o pomniejszych niezgodnościach
_wzrokowych_, będących jednak, _głosowo_ dla większości Polaków ze sfer
kulturalnych rymami bez zarzutu. Ten stan rzeczy trwał bez ważniejszych
zmian przeszło sto lat, dopiero w ostatnim ich dziesiątku zaczyna się
pojawiać pewne dążenie, mające znamiona nowej rymowej zasady.

Zacznę od przykładów.

Oto p. M. Rz. rymuje w »Kurjerze lwowskim« z 25 grudnia 1919:

Śnieżnym obrusem ziemia przykr·_yta_
Na wielkie gody—wigilji święto.
Światka gwiazd jasne płoną w błęk·_itach_,
Jeno, że złotych brak snopów ż·_yta_.

Że odcięte tu znakiem - końcówki są rymami, mimo że raz mają na końcu
_-ch_, drugi zaś raz nie, tego dowodzą inne zwrotki utworu, bądź z rymami
tradycyjnemi typu: _grom·adki—opł·atki—m·atki_, bądź z nowemi: 1)
_usł·ana—p·ana—ł·anach_, _bog·ata—ch·atach—cz·atach_,
_opł·atkach—rz·adka_, _ukoch-anych—org·any_; 2)
_sz·arym—prast·ary—ofi·ary_, _ołt·arzem—w d·arze_; 3)
_dol·eci—rozświ·ecił_.

Proszę się nie dziwić, że wziąłem wiersz nieznanego autora. Wziąłem go, bo
jest bardzo typowy: 1) jednolitym typem odstępstw od zwyczajnej normy, 2)
ilością 8 rymów nowych przeciw 16 dotychczasowym, 3) swem geograficznem
pochodzeniem. Drugi z tych punktów dowodzi, że nie mamy tu do czynienia z
przygodną licencją, trzeci wyjaśni się później, przedewszystkiem jednak
określić trzeba istotę tego nowego rymu. Ująć ją łatwo: _spółgłoska
kończąca wiersz jest obojętna, tak swem istnieniem jak i jakością_.

Tegoż typu rymów używają też z najnowszych poetów: J. Gella (Muszla i
perła, Lwów): _r·amion—kł·amią_ (końcowe _-ą_ na całym wschodzie Polski
wymawia się jak _-o_), _niezab·udkom—krótko_; J. Iwaszkiewicz
(»Skamander«, zesz. 3.): _kr·uchy—baumk·uchen_, _ziel·onej—zmartwi·one_;
Z. Karski (»Skamander«, zesz. 1.): _wybi·eżał—naści·eżaj_; L. Markowski
(»Obijak«, organ »czwartaków«, 4. p. p., nr. gwiazdkowy z r. 1916):
_l·ulaj—mat·ula_; A. Słonimski (»Skamander«, zesz. 2.):
_gł·owę—Fidjasz·owej_); J. Tuwim (Czyhanie na Boga 1920):
_p·achną—m·achnął_, _pl·unął—ł·uną—r·unął_), (»Pro arte«, zeszyt ze
stycznia 1919): _s·uchą—rop·uchom_, (»Skamander«, zesz. 1. i 2.):
_flec·ista—św·istał_, _orki·estrze—prz·estrzeń_, _przym·ykał—um·yka_, _o
tem—tęskn·otę_, _przyrz·ekły—zaci·ekłym_; K. Wierzyński (»Skamander«,
zesz. 3.): _prz·yznaj—ojcz·yzna_. Naliczyłem więc tych poetów, wszystko
jedno lepszych czy gorszych, ośmiu, zaznaczam zaś wyraźnie, źe przykłady
zebrałem przeważnie przygodnie, bez systematycznego przetrząśnięcia w tym
celu nowych tomików poezyj i pism literackich.

Ale to nie wszystko. Jakkolwiek rzadziej, trafia się jednak _dowolność
także co do samogłoski poakcentowej_. Bardzo wyraźne to np. u
Iwaszkiewicza, gdzie na str. 140—1 zeszytu 3. »Skamandra« na 22 rymów
spotykamy takich 3: _na n·owiu—pan·owie_, _kr·uchy—baumk·uchen_,
_zaw·odzi—ogr·odzie_. Bywa też tak u Gelli (l. c.):
_cz·asu—r·asą—Parn·asu_, _wi·atru—w·atrom—amfite·atru_, Karskiego (l. c.):
_(była tutaj) cesarz·ową—gł·owę (w czarnych lokach pochowała_), Tuwima
(Czyhanie): _ukr·yte—rozkw·itu_, Wierzyńskiego (l. c.):
_szubi·enic—wi·eniec_, Słonimskiego (»Pro arte«, zeszyt ze stycznia 1919):
_wi·erszy—pi·erwszy—sz·ersze_. (»Skamander«, zesz. 1.): _b·arwą—h·ardy_.
[O ostatnim z tych rymów uwaga: nie jest to bynajmniej czysty asonans, bo
częste u tego poety, i u innych współczesnych, _asonanse polegają na
dowolności spółgłosek przy bezwzględnej identyczności samogłosek_, jak np.
w tymże utworze: _Marji—umarli_, _drzemie—marzenie_, u Karskiego:
_kwietnia—pletnia—jedwab_ lub (»Nowy przegląd literatury i sztuki«, zesz.
1., str. 104—5): _szeregiem—nie wiem_, _szeptem—przedtem_, _niebo—daleko_,
_bagno—darmo_, _groźną—wiosną_, _lenno—ze mną_,
_bezgrzesznej—niedorzecznej_, _rozróść—mądrość_, _pochyl—motyl_,
_ogród—powrót_].

Najwyraźniej jednak występuje to w dwu prostych wierszach. Jeden—to
wymieniona kolenda z »Obijaka«, gdzie czytamy:

To proszą o pomoc nieszczęśni r·_anni_,
No bo bój na świecie wre nieust·_annie_

lub

Niech siankiem okryty w żłóbeczku l·_eży_:
Na co ma tak marznąć, jak my żołni·_erze_.

Drugi—to bezimienny wiersz p. t. »Żołnierz-dziecko« (»Kurjer lwowski« z 1
grudnia 1918) z takiemi ustępami:.

Świszczą kule za oknami—Matuś! patrzaj: nasi sami, bez br·_oni_.
Na ulicę czerń się wali,—Lwów nam cały dziś zabrali, puść d·_o nich_!

A choć tylko lat czternaście—Na piętnasty miał poł·_owę_—
Tęgo odparł trzy napaście,—Wziął karabin maszyn·_owy_.

Z profesorem Antoś-l·_egon:_
»Jakże idzie, mój kol·_ego!?_«

Leć śniegu, leć biały—Na trumnę sosn·_ową_,
Gdzie Antek śpi mały—Leć puchu śnieg·_owy_.
A nakryj go c·_iszą_—A ustrój białością,
Już bitwy nie sł·_yszy_,—Nie słyszy z pewnością.

W obu tych wierszach doskonale słyszymy osławioną wschodniogalicyjską
wymowę, te _nieustanni_, _żołnierzy_, _połowy_ zamiast _nieustannie_,
_żołnierze_, _połowę_, widoczną też u wschodniego Galicjanina
Wierzyńskiego w jego wi·_eniec_, rymującem z szubi·_enic_, a więc
wymawianem wi·_enic_. Wymowa ta, znamionująca Polaków z terytorjum
etnograficznego małoruskiego (nietylko w b. Galicji) polega na
nierozróżnianiu niektórych samogłosek, mianowicie _e_ od _i y_, _o_ od
_u_, w położeniu nieakcentowanem, wszystko jedno, przed czy po akcencie.

Ale trzeba wziąć rzecz nieco szerzej. To samo bowiem nierozróżnianie
samogłosek nieakcentowanych, polegające na ich słabszej, zredukowanej
wymowie, charakteryzuje również, choć w trochę innej postaci, jako t. z w.
_akanie_, mowę Białorusów, pomijając więc etnograficzną Litwę, jest typową
cechą ludności t. zw. »prowincyj zabranych«. Stamtąd zaś pochodzi
oczywiście Iwaszkiewicz, a sądząc po nazwiskach, też Słonimski (napewno
nie Wielko- ani Małopolanin, skoro może rymować: _Al-askę—kauk-askie_) i
Karski. Jeżelim się pod tym względem nie pomylił, to jedynym ze wszystkich
wymienionych, niepochodzącym ani z Małej ani z Białej Rusi, byłby podobno
Tuwim. Toteż chyba nie on jest twórcą tej nowej zasady rymowej; (do
przekonania tego skłania mnie też fakt, że w jego poezjach nie umiałem
znaleźć tych nowych pierwiastków, od których miał powstać nawet jakiś
_tuwimizm_).

Idźmy jeszcze dalej. Skoro to słabe wymawianie samogłosek poakcentowych,
charakterystyczne dla Polaków z kresów wschodnich, jest oddźwiękiem
tamtejszych języków ruskich, to powinno się było odbić w ruskich rymach.
Tak też jest istotnie: ta sama zasada obojętności samogłoski poakcentowej
i ewentualnie następujących po niej spółgłosek, występuje na każdym kroku,
uderza wprost w rymach _Szewczenki_. Oto kilka przykładów (z wydania
lwowskiego, 1902) w transkrypcji:

U wsiakoho swoja dola—I swij szlach szyr-_okyj_:
Toj muruje, toj rujnuje,—Toj nesytym _okom_
Za kraj świta zazyraje,—Czy nema kraj-_iny_,
Szczob zaharbať i z soboju—Wziať u domow-_ynu_;
Toj tuzamy obyraje—Swata w joho ch·_aťi_,
A toj nyszkom u kutoczku—Hostryť niż na br-_ata_;
A toj tychyj ta twerezyj,—Bohobojazł-y wyj,
Jak kiszeczka pidkradeť-sia,—Wyżde neszczasł-ywyj
U tebe czas, ta j zapustyť—Pazuri w pecz-_inky_,—
I ne błahaj: ne wymolať—Ńi ďity ńi ż-_nka_;
A toj, szczedryj ta roskisznyj,—Wse chramy mur·uje,
Ta oteczestwo tak lubyť,—Tak za nym bidk·uje,
Ta tak z joho serdesznoho—Krow, jak wodu, t·_oczyť_!...
A bratija mowczyť sobi,—Wytriszczywszy _oczy_...

(str. 394, »Son«).

Jak-by zostriły sia my zn·_owu_,
Czy ty zlakała sia b, czy ń·_i_?
Jakeje tycheje ty sł·_owo_
Tohďi b promowyła meń·_i_?
Ńijakoho! i ne pizn·_ała b_!
A może b potim nahad·_ała_,
Skazawszy: snyło sia durn·_ij_...
A ja zraďiw by, moje d·_ywo_,
Moja ty dołe czornobr·_ywa_,
Jak-by pobaczyw, nahad·aw
Wesełeje ta mołod·eje
Kołysznie łyszeńko łych·eje.
Ja zarydaw by, zaryd·aw
I pomoływś, szczo ne prawd·_ywym_,
A snom łukawym rozijszł·oś,
Sľiżmy-wodoju rozłył·oś
Kołysznieje świateje d·_ywo_. (str. 43).

Słabiutki zarodek omawianego tu typu rymowego istniał w poezji polskiej
już dawniej. Mianowicie końcowe _-ej_, wymawiane oczywiście z é
»pochylonem«, a więc niemal jak _-yj_ lub _-ij_ lub nawet _-y_ _-i_,
rymowano od początku w. XVII z _-y_ lub _-i_. Por. np. u Szarzyńskiego:
_kt·órej—ch·óry_, u Maskowskiego: _kor·ony—obostrz·onej, p·o niej—g·oni_ i
t. p. Panowało to bezwzględnie do końca w. XIX. kiedy to, po usunięciu é z
druku a przy usuwaniu go z wymowy literackiej, ten trzywiekową tradycją
uświęcony rym zaczął razić najbardziej może literackiego z poetów, Staffa,
który też próbował czasem rymować np. _wi·ęcej_ z _r·ęce_ lub _podzi·ęce._
Przed nim zupełnie wyjątkowo robili to też: Ujejski:
_wi·ęcej—dziewcz·ęce_, a nawet już Zabłocki: _wi·ęcej—r·ęce_,
_przyn·amnie_ ’przynajmniej’—_n·a mnie_. Pisałem o tem w pracy »Z historji
polskich rymów« (Warszawa, Towarzystwo naukowe, 1912, str. 17—23), ale
przy objawie tak drobnym i rzadkim nie zwróciłem uwagi na fakt, że wszyscy
ci trzej poeci pochodzą z małoruskich kresów: Zabłocki z Wołynia, Ujejski
ze wschodniej Galicji, Staff z samego Lwowa, że więc rym ten mógł wyróść
na podłożu zredukowanej wymowy zgłoski poakcentowej. Teraz zjawisko to w
jaśniejszem przedstawia mi się świetle.

W wymienionej dopiero co pracy doszedłem do ciekawego wniosku, że _niemal
wszystkie zmiany w zasadach rymu polskiego wychodziły od poetów z
prowincyj ruskich_. »Czerwonorusini«, jak Szarzyński, Szymonowicz,
Zimorowicze, pierwsi wprowadzili rymowanie é z _i_ lub _y_, pierwsi
wyrzucili _á_ »pochylone«. W wieku XVIII »Litwini«, a raczej
»Białorusini«, jak Naruszewicz i Niemcewicz, Wołyniacy czy
»Czerwonorusini« jak Karpiński, Krasicki, Zabłocki, wprowadzają w
rymowanie _-ą_ z _-o_, a mniejwięcej też oni rymowanie _-ończ-_ _-eńc-_ z
_-acz-_-ęc-(typ _k·ończy—ł·ączy_, _w·ieńce—r·ęce_, nawet _Jasi·eńku—w
r·ęku_, _k·ońska—w·ąska_, jak pospolicie u Mickiewicza). Rymy te opierały
się na prowincjonalnej wymowie poetów pochodzących z tych kresów i do dziś
dla Polaków z Polski etnograficznej nie są prawdziwemi rymami, ale tylko
asonansami; mimo to, uświęcone przez genjalnych stamtąd pochodzących
poetów, stały się własnością całego narodu, używają ich nawet poeci
pochodzący z Wielkopolski, choć, na przeciwnym krańcu Polski mieszkając,
nieraz wręcz przeciwną i oczywiście rdzenniej polską mają wymowę.
Naszkicowany tu kierunek oddziaływania nie ogranicza się wcale do rymów.
Kilka razy już miałem sposobność wypowiedzieć się, że polski język
literacki, rodem z Wielkopolski, wychował się w Małopolsce, ale dorósł i
zmężniał na Rusi, najpierw na Małej, potem raczej na Białej. Zgodnie z
całym rozwojem naszej historji, Mazowsze ostatnie tu doszło do głosu i
dopiero w 2. połowie XIX w. zaczęło nieco widoczniej oddziaływać; ale choć
ostatnie, zdawało się, że jako dzielnica stołeczna bardzo prędko
bezwzględną posiędzie hegemonję, i ja też—przyznam się—tak sądziłem:
przecież dwa lata temu któż naprawdę jeszcze myślał o utrzymaniu naszych
kresów wschodnich choć w trochę szerszych granicach?

Tymczasem, co za niespodzianka! Tak wybitna, choć na pozór zewnętrzna
cecha języka poetyckiego, jak rym, w najnowszej poezji wcale nie stoi na
stanowisku stołecznem, ani nawet rdzennie polskiem, ale po raz trzeci
(biorąc pod uwagę tylko większe epoki) kształtuje się na wymowie Polaków z
Rusi. Gzy się ta fala utrzyma, czy zwycięży, o tem zawcześnie rozstrzygać,
jak niepodobna jeszcze ocenić trwałości i siły nowego prądu literackiego
wogóle. Ale zupełnie już widoczna, że w języku literackim dialekt
kulturalny warszawski ma silnego współzawodnika nietylko w starym
kulturalnym dialekcie krakowskim, ale też w zaborczej i wciąż żywotnej
polszczyźnie z Rusi. Czy ta zewnętrzna na pozór cecha nie jest jednak w
jakimś wewnętrznym związku z faktami politycznemi, i to wcale nie jako ich
skutek, ale jako niezależny, na innem polu występujący objaw tej samej
siły? Znamieniem istotnej polskości Lwowa jest równie dobrze jego
bohaterska, przeważnie własnemi siłami dokonana obrona, jak i zrodzony nią
przytoczony wyżej anonimowy wiersz o Antku. Można było myśleć, że to
wiersz o rymach gwary ulicznej—a tu się pokazuje, że takie właśnie rymy
panują w całej najnowszej poezji, w utworach nieraz kunsztownych, że
zdobywają sobie one nawet twórców nie pochodzących z kresów i napewno tak
nie mówiących! Może sam Lwów być nieszczególnem środowiskiem dla sztuki,
podobnie jak można mieć różne zastrzeżenia co do jego kultury naukowej: to
inna sprawa; ale swą polskość zadokumentował w sposób tak silny, na jaki
nie zdobyłyby się Warszawa ani Kraków. Oczywiście Lwów to tylko symbol
siły całych naszych kresów wschodnich. Ta siła uwydatnia się też, nie po
raz pierwszy, w poezji. Że ma język dialektyczny, cóż to szkodzi? może ona
nadać tym dialektyzmom wartość ogólnie narodową, podobnie jak to w
niejednym punkcie zrobili Mickiewicz i Słowacki.

Ale to wszystko dalsze związki i rzecz przyszłości. Na razie trzeba
stwierdzić, że polszczyzna kresów wschodnich nietylko nie zrezygnowała ze
swych praw literackich, dawniej nabytych, ale że chce odgrywać dalszą
czynną rolę w kształtowaniu języka literackiego. Jeżeli się tam utrzyma
nasz wpływ polityczny i kulturalny to jej się to napewno uda, choćby
nawet, najbardziej książkowo wykształcona część tamtejszego społeczeństwa
zaprzeczała swym dialektyzmom i wstydziła się ich. Ze te odmianki
polszczyzny powstały na podłożu ruskiem, to im nic nie ujmuje, bo niema
języka, nawet najkulturalniejszego, bez obcych wpływów. Na nasz język z
innych żywych z natury rzeczy największy wpływ wywarły niemiecki i ruskie
(oczywiście nie rosyjski, ale głównie małoruski, słabiej białoruski), a w
przyszłości łatwiej się możemy odgrodzić od pierwszego z nich niż od
drugich, tak dlatego, że są nam bliższe, jak i dlatego, że więcej jest
mieszanych obszarów polsko-ruskich niż polsko-niemieckich. Karta
wzajemnych wpływów językowych polsko-ruskich napewno nie jest jeszcze
zamknięta.

                                                       _Kazimierz Nitsch._



NOWA REDAKCJA PRZEPISU O DZIELENIU WYRAZÓW.


Zalecony przez Polską Akademję Umiejętności przepis o przenoszeniu części
wyrazów do następnego wiersza został w swoim czasie (d. 11. VI. 1918)
uchwalony po odrzuceniu wniosku Komisji językowej, która zalecała kierować
się względami na charakter głosek, składających sylabę. Wydział
filologiczny Akademji natomiast większością głosów wbrew głosom
zasiadających w nim językoznawców wybrał jako zasadę kierowniczą wzgląd na
to, czy od pewnej grupy spółgłosek może lub nie może się zaczynać wyraz i
stosownie do tego zalecił całą grupę spółgłosek, lub część jej tylko
przenosić do następnego wiersza. Zasadę sformułowano w słowach:

»Jeżeli na miejscu dzielenia wypada grupa dwóch lub więcej spółgłosek, to:

a) przenosimy całą grupę spółgłosek do następnego wiersza wtedy, jeżeli od
takiej grupy może się zaczynać wyraz polski np. _ła-ska_ i t. d.

b) jeżeli od grupy spółgłosek nie może się zaczynać wyraz polski, to z
dwóch spółgłosek pierwszą zostawiamy przy zgłosce poprzedniej, a drugą
przenosimy; grupę zaś trzech lub więcej spółgłosek dzielimy w ten sposób,
żeby jej druga część dała się przenieść wedle prawidła a) do następnego
wiersza: _wróż-ba_, _sprzecz-ny_ i t. d.

_Uwaga._ Ponieważ niektóre ze wspomnianych pod a) i b) grup spółgłosowych
zachodzą w języku bardzo rzadko, rozpoczynając zaledwie jeden lub dwa
wyrazy (nie licząc pochodnych), przeto ich przy dzieleniu na zgłoski wcale
nie uwzględniamy t. j. nie przenosimy ich w całości do drugiego wiersza«.

Wydział filologiczny Akademji ten przepis uznał za obowiązujący ze względu
na rzekomą łatwość stosowania go w praktyce; cóż bowiem—zdawałoby się—może
być łatwiejszego, jak przypomnieć sobie wyrazy, rozpoczynające się od
jakiejś grupy spółgłoskowej?

Takby się zdawało, ale tak bynajmniej nie jest, gdyż według uchwalonej
zasady trzeba sobie w każdym wątpliwym wypadku przypomnieć nie jeden
jakikolwiekbądź wyraz, ale co najmniej trzy lub cztery, bo jeden lub dwa
mogą być wyjątkiem. To już nie jest łatwem, przynajmniej nie dla
wszystkich, ale co więcej: jeżeli wypadnie połączenie rzadsze, trzeba się
jeszcze bardziej namyślić nad tem, czy naprawdę poza jednym lub dwoma
wyrazami niema innych, któreby się od tejże grupy zaczynały. Każdy z
czytelników może na sobie zrobić doświadczenie każdej chwili i obliczyć,
ile czasu potrzebuje na to, żeby wymienić wyrazy np. zaczynające się od
_ks-_ lub _kn-_ albo od jakiejkolwiek innej mniej zwykłej grupy
spółgłosek, a gdy to zrobi, niech potem sprawdzi w słowniku, czy wszystkie
te wyrazy sobie przypomniał. Spamiętać wyjątki też byłoby nie sposób, z
powodu wielkiej ich liczby.

Dalej powiedziano, że trzeba się kierować względami na początkowe grupy
spółgłoskowe w wyrazach _polskich_, a więc nie obcych, nie zapożyczonych.
Nowa więc trudność, którą też niezawsze może rozstrzygnąć zwłaszcza nie
językoznawca; np. czy wielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że wyrazy
_gmach_ lub _gmin_ są niepolskie, a ponieważ prócz nich tylko _gmatwać_ i
_gmerać_ zaczynają się od _gm-_ więc niewiadomo, czy tę grupę uważać za
wyjątkową, czy nie.

Powiedziano jeszcze, że się nie bierze pod uwagę wyrazów pochodnych. A
jakże postąpić z wyrazami pochodzącemi od jednego rdzenia, o których nie
można powiedzieć, że jedne są pochodne, a inne nie. Tutaj przy
przenoszeniu wyrazów wypadłoby nam niekiedy zastanawiać się nad etymologją
wyrazów, np. czy _dmę_ i _dmu-cham_ są pokrewne, czy nie; wobec trzeciego
wyrazu; _dma_ mamy te same wątpliwości, a więcej wyrazów zaczynających się
na _dm-_ niema, więc czy mam dzielić _d·m_ czy też przenosić _dm_ do
następnego wiersza: _wid-mo_ czy _wi-dmo_? Czasem trudności się
spiętrzają, np. wyrazy: _ksiądz, książę, księżyc, ksieni_ z jednej strony,
a _ksieniec, księga_ z drugiej jedni uznają za pokrewne, inni nie; jedni
wiedzą o ich obcem pochodzeniu, inni nie, więc jedni będą dzielić:
_Alek-sy_, a inni _Ale-ksy_, bo prócz wyżej wymienionych wyrazów od _ks_
zaczyna się jeszcze tylko _ksyk_.

Słowem, przepis, zwłaszcza w tej formie, w jakiej został ogłoszony,
nastręczał bardzo wiele wątpliwości, że już pominiemy zasadniczą trudność
jego stosowania. Należało go albo zmienić, albo choćby ściślej określić.
Zmiana mogła nastąpić w kierunku albo pozostawienia piszącym swobody
zupełnej lub w niejakim stopniu ograniczonej, albo też przeciwnie,
sformułowanie szczegółowego przepisu, któryby rozstrzygał w każdej bez
wyjątku okoliczności.

Największą swobodę piszącym dałby powrót do dawnej ale już dawno wygasłej
tradycji, jeszcze praktykowanej w rękopisach pierwszej połowy XVI wieku,
mianowicie do przenoszenia tej części wyrazów, która się w wierszu nie
mieściła; przenoszono wtedy np. _w-net, zn-owu_ i t. d. albo gdy nie
chciano przenosić końcowej zgłoski, pisano ją w skróceniu u góry, np.
_je__o__==jego_.

Znaczną swobodę zostawiałby też przepis: dzieli się wyrazy tak, aby każda
z oddzielonych części tworzyła przynajmniej jedną zgłoskę.

Komisja języka polskiego, która nad tym przedmiotem obradowała w kwietniu
r. b., wyraziła zgodny pogląd, aby w tych razach, kiedy się trafi grupa
spółgłosek w miejscu dzielenia wyrazu, do następnego wiersza przenosić te
spółgłoski, które stanowią początek nowej zgłoski. Dopiero do tego
zasadniczego przepisu dołączono następującą »uwagę«: »Wobec rozbieżności
zdań, od jakich grup spółgłoskowych zaczynają się nowe zgłoski, można się
kierować wskazówkami, jakie nam dają początkowe zgłoski wyrazów: nowa
zgłoska według tego zaczyna się od takiej grupy spółgłosek, jaka może stać
na początku wyrazu, np. _koł·dra_ (por. _drapać_), _mistrza_ (por.
_strzała_), _wierz·ba_ (niema wyrazów zaczynających się od _rzb·_). Ta
zasada jednak nie wystarcza, bo niezawsze przychodzi na myśl, czy pewna
grupa spółgłosek istotnie rozpoczyna jaki wyraz; kto przeto do dzielenia
wyrazów na zgłoski chce mieć zasadę _ścisłą i niezawodną_, może ją oprzeć
na następujących podstawach fonetycznych: a) spółgłoskę: _s_, _ś_, _z_,
_ź_ z następną spółgłoską zawsze się przenosi, np. _li·sty_; b) dwie
jednobrzmiące spółgłoski zawsze się rozdzielają, np. _las·so_, _pan·na_;
c) poza tem grupy spółgłoskowe dzielimy tak, że do nowego wiersza
przenosimy część grupy, począwszy od ostatniej zwartej (_p_, _b_, _t_,
_d_, _k_, _g_) lub zwarto-szczelinowej (_c_, _dz_, _ć_, _dź_, _cz_, _dż_)
ewentualnie z poprzedzającą spółgłoską _s_, _ś_, _z_, _ź_, np. _Li·twa_,
_li·stwa_, _przejażdż·ka_, _kar·czma_ i t. d.; d) jeżeli w grupie niema
spółgłoski zwartej lub zwarto-szczelinowej, do pierwszej zgłoski oddziela
się pierwsza spółgłoska (w liczniejszej grupie dwie) ewentualnie z
poprzedzającą _s_, _ś_, _z_, _ź_, ale tylko wtedy, kiedy jest płynną (_r_,
_ł_, _l_, _m_, _n_) także _rz_, _w_, _j_: _sen·su_, _kon·wi_, _bezdom·ny_,
_umyśl·ny_, _barw·ny_, _zmar·zły_, _mierz·wa_ i t. d.«

Na posiedzeniu administracyjnem d. 27 kwietnia r. b. Wydział filologiczny
Akademji orzekł, że pozostawia w zasadzie bez zmiany dawną uchwałę swą o
dzieleniu grup spółgłoskowych, i tylko wyraził życzenie, aby ją uprościć.
Zredagowanie tej uproszczonej zasady polecił członkom Akademji: J.
Czubkowi i J. Łosiowi. Otrzymawszy tak ograniczone zastrzeżeniami
polecenie, powołani do tego zadania zredagowali tekst uchwały w słowach
następujących:

»Przenosi się części wyrazów do następnego wiersza:

I. Wedle zasady etymologicznej oddziela się składowe części wyrazu
złożonego, o ile stanowią zgłoskę i o ile granica między temi częściami
składowemi przedstawia się poczuciu językowemu jasno, np. _naj·obfitszy_,
_naj·istotniejszy_, _bez·ustanny_, _roz·orać_, _roz·jaśnić_, _wy·trwać_,
_za·drżeć_, _wy·ssać_, _na·uka_ i t. d.

II. W innych razach wedle zasady fonetycznej:

1. Między samogłoskami, o ile nie stanową dwugłoski: _o·aza_, _po·ezja_,
_tri·umf_, _ide·alny_, _Che·ops_, _na·uka_, _Mate·usz_, _Agezyla·usz_,
_Kafarna·um_ i t. d. ale: _miau·czeć_, _hau·kać_, _au·tonomja_, _Eu·ropa_
i t. d.

2. Przenosimy zgłoskę, zaczynającą się od pojedynczej spółgłoski lub od
grupy spółgłosek, od której zwykle się zaczynają wyrazy, np. _ba·ba_,
_ra·mię_, _i·dzie_, _to·czy_, _mo·rze_, _mu·szę_, _ra·dża_, _pu·szcza_,
_ła·ska_, _fu·tro_, _ma·zgaj_, _ko·ści_, _u·sta_, _ba·zgrać_, _mi·strza_,
_by·stry_, _i·skra_, _pu·zdro_ i t. d.

_Uwaga._ Jeżeli pewna grupa nie spotyka się na początku wyrazu, to do
drugiego wiersza przenosi się jedna lub więcej spółgłosek, od których
rozpoczynają się wyrazy, np. _wróż·ka, sprzecz·ny, Krasic·ki, ptac·two,
głup·stwo_ i t. d. Przy tem zachowujemy następujące zasady:

a) Zawsze _j_ nawet bez względu na zasadę etymologiczną oddzielamy od
następującej spółgłoski, np._doj·rzeć, zaj·dę, rękoj·mia_ i odwrotnie: nie
oddzielamy _j_ od poprzedzającej spółgłoski, np. _Arab·ja, rac·ja,
I·strja, Aleksan·drja_ (aby tylko poprzedzająca grupa spółgłosek mogła
zaczynać wyrazy według punktu II, 2, np. _I·strja_ podobnie do _by·stry_
według _stru·mień_ i t. d., _Aleksan·drja_ podobnie do _wy·dra_ według
_dru·gi_ i t. d.).

b) Płynne (_m_, _ł_, _l_, _r_) a także _rz_ i _w_ oddzielamy od następnej
spółgłoski, np. _potom·ny, klam·ra, pół·ka, wol·ny, wil·goć, har·dy,
Nar·wi, Jaworz·no, kaw·ka, ow·ca, Gasztow·ta, spraw·dzić, Waw·rzyniec,
dow·cip krakow·ski, spuściw·szy_ i t. d.

c) Dzieli się grupa spółgłosek, od której tylko wyjątkowo zaczynają się
wyrazy, np. _t-k_: _mat·ka__,__ haft·ka, ciast·ko_, _k-t_: _adjunk·ta_,
_p-t_: _szep·tać, sump·tem_, _p-sz_: _lep·szy_, _k-sz_: _więk·szy_ i t.
d.«

Zaraz więc na początku przepisu czytamy, że do następnego wiersza można
przenieść najmniej całą zgłoskę i również najmniej jedna cała zgłoska może
zostać oddzielona w poprzednim wierszu. Oczywiście przeto przenoszenie
części wyrazów tu traktuje się narówni z dzieleniem ich na zgłoski, czyli
z tak zwanem dawniej sylabizowaniem. Podział na zgłoski nie jest obojętny
dla gramatyki, zwłaszcza historycznej, która pewne zmiany fonetyczne
stawia w związku z charakterem zgłoski tak zwanej zamkniętej na
spółgłoskę, czy też otwartej na samogłoskę: _ba·ba_ przedstawia dwie
zgłoski otwarte, _bab·ka_ ma pierwszą zgłoskę zamkniętą, drugą otwartą,
_ba·bek_ ma znów pierwszą otwartą, drugą zaś zamkniętą.

Istniał też związek między budową zgłoski w środku wyrazu i zgłoski
początkowej taki, że jeśli pewna grupa zgłosek mogła rozpoczynać wyraz, to
zazwyczaj mogła też rozpoczynać i inną zgłoskę. Leskien w swojej gramatyce
starosłowiańskiej(1) pisze: »na początku wyrazów stoją następujące stare
grupy spółgłosek, które przeto i zgłoskę rozpoczynać mogą: _s + n, m, l,
p, t, k, v, tr, tv, kl, kr, kv; z + n, l, d, g, v, dr; p + r, l; b + r, l;
t + r, v; d + r, v; k + n, __r, v; g + n, r, l, v; ch + r, l, v_«.  Kilka
jednak z tych grup wcale się nie spotyka w środku wyrazów, inne zaś zawsze
zaczynają zgłoskę i w ten to sposób poprzednia zgłoska była otwarta.
Pozatem były też w środku wyrazów niegdyś grupy spółgłosek, należące do
dwu sąsiednich zgłosek i te się uprościły, wskutek czego w dawnym języku
był okres, w którym prawie zupełnie nie było zgłosek zamkniętych. Jednak
znowu z biegiem czasu wskutek czy to przestawienia niektórych głosek, czy
też zniknięcia półsamogłosek, powstały nowe grupy spółgłoskowe, które
bynajmniej niezawsze wchodziły do jednej zgłoski, lecz przeciwnie,
dzieliły się między dwie zgłoski, i wtedy też związek między fonetycznym
składem początkowej zgłoski a budową zgłosek innych został prawie zupełnie
zerwany. W tem stadjum rozwoju znamy już język polski od czasów
najdawniejszych, dostępnych badaniom. Dziś więc zasada oglądania się na
początek wyrazu przy dzieleniu na zgłoski może mieć tylko mnemotechniczne
znaczenie.

Wiemy dobrze, iż według tej zasady trzeba przedewszystkiem dzielić w
środku wyrazów grupy takie, od których się wyrazy nie zaczynają, i
istotnie takich grup jest znaczna ilość, że wspomnimy tutaj dla przykładu
tylko _nn_ (_pan·na_), _żk_ (_wróż·ka_), _czn_ (_wdzięcz·ny_) i t. d. Ale
też i odwrotnie: są takie grupy, które spotykamy na początku wyrazów, a
niema ich w środku, np. _dzw-_, _gz-_, _pch-_, _tch-_ (tylko staropolski
wyraz: _wiotchy_) i in.

Stare elementarze, na których dzieci uczono sylabizować, dzieliły wyrazy
na zgłoski według tradycji, czy też »poczucia językowego«. Możeby nie było
bez korzyści zbadać, czy to dzielenie odbywało się we wszystkich
elementarzach jednakowo i jak wielkie u różnych autorów były wahania. W
każdym razie dziś na »poczuciu językowem« opierać się trudno wobec aż
nazbyt częstych takich kwiatków, jak dzielenie wyrazów _prze·dmiot_,
_pod·róż_.

Trzeba choć jaki taki porządek wprowadzić, jeśli nie chcemy wrócić do
dawnej tradycji (wspomnianej wyżej) z przed drugiej połowy XVI wieku.
Obaczmy więc, w jakim stopniu porządek ten wprowadza zasada uchwalona
przez Akademję.

Nowe sformułowanie wprawdzie jest ściślejsze i dokładniejsze od dawnego,
ale jeszcze nie na tyle ścisłe, aby nie pozostawiało pewnych wątpliwości,
które w różny sposób przez piszących rozstrzygane będą, wskutek czego nie
będzie i nadal _zupełnego_ ustalenia systemu. Powiedziano bowiem w punkcie
drugim, że przenosi się grupa spółgłosek, od której _zwykle_ zaczynają się
wyrazy, w punkcie zaś końcowym zaznaczono, że »dzieli się grupa
spółgłosek, od której tylko _wyjątkowo_ zaczynają się wyrazy«. Ściślej
sformułować tego nie było można, bo wszelkie liczbowe normy były nie do
pomyślenia, tak więc pomiędzy »zwykle« a »wyjątkowo« zachodzi jeszcze
szerokie pole wahań i niepewności. Jeżeli nowy przepis w pewnym stopniu
ogranicza te wahania i wątpliwości, to przedewszystkiem dlatego, źe
częściowo przynajmniej oparł się on na zasadzie właśnie fonetycznej,
zalecając oddzielanie od następnej spółgłoski wszystkich płynnych
(opuszczono w nim _n_ tylko dlatego, że od _n_ + spółgłoska nie zaczyna
się żaden wyraz) i na równi z płynnemi postawiono też _rz_, _w_ i wreszcie
_j_, oraz orzekając, że _j_ nie oddziela się od poprzedniej spółgłoski; a
więc przyjęto to, o czem w projekcie Komisji języka polskiego mówił punkt
d) »uwagi«.

Z nowego przepisu można też wysnuć konsekwencje fonetyczne odnośnie do
innych grup spółgłoskowych, a mianowicie przedewszystkiem do połączeń dwu
spółgłosek zwartych lub zwarto-szczelinowych, i to bez względu na to, czy
te spółgłoski stoją obok siebie bezpośrednio, czy też są oddzielone jakąś
inną; wszystkie bowiem takie połączenia na początku wyrazów trafiają się
wyjątkowo, t. j. w bardzo małej liczbie wyrazów, jakkolwiek bywa tak, że
te wyrazy są w bardzo częstem użyciu, np. _gdy_ lub _który_. Wypływa więc
z tego zasada: wszystkie zwarte lub zwarto-szczelinowe nie przenoszą się
razem do następnego wiersza, lecz zawsze się dzielą, o ile tworzą grupę w
środku wyrazów. Stąd dzielić mamy: _gąb·ka_, _gąb·ce_, _Kac·per_, _oc·tu_,
_węd·ka_, _sek·ta_, _mat·ka_ i t. d. W grupach, w których dwie zwarte lub
zwarto-szczelinowe są przegrodzone inną spółgłoską, dzielenie następuje
tak, że ta środkowa spółgłoska musi być traktowana znowu odpowiednio do
swojej natury, więc np. płynna oddziela się od spółgłoski następnej w myśl
przepisu wyżej podanego: _jabł·ko_, _mędr·ca_, _Jędr·ka_, _Piotr·ków_.

Również dzielą się wszystkie spółgłoski podwojone, gdyż tylko wyjątkowo
mogą rozpoczynać wyraz, np. _ssać_; dzielić więc trzeba taką grupę:
_las·so_, _pan·na_, _bul·la_ i t. d. Oczywiście nie bierze się pod uwagę
licznych słów, zaczynających się od _zs-_, choć ta grupa jak _ss_ się
wymawia, np. _zsadzić_, _zsiekać_, _zsunąć_ i t. d., w środku zaś wyrazów
prostych nigdy _zs_ nie piszemy.

Inne kombinacje spółgłosek już się nie poddają tak prostym przepisom,
opartym na podstawach fonetycznych. Grupy: zwarta + płynna ustna i zwarta
+ nosowa spółgłoska wyraźnie się różnią: pierwsze często rozpoczynają
wyrazy, toteż w środku nie mają być dzielone: _ku·bła_, _ce·bra_,
_świ·dra_, _wi·dły_, _wę·gły_, _wę·gle_, _Wę·gry_, _zwy·kły_, _cu·kru_,
_kro·pla_, _ko·pru_, _świa·tło_, _wia·tru_. Tu także należy _rz_ oraz _w_,
_j_, które na pierwszem miejscu w grupie zachowują się tak samo jak
płynne(2), np. _do·brze_, _koł·drze_, _Wę·grzy_, _cu·krzyć_, _le·dwo_,
_le·dwie_, _pi·gwa_, _stą·gwi_, _sa·kwa_, _bi·twa_, _nie·dźwiedź_,
_Ara·bja_, _kome·dja_ i t. d. Odwrotnie: zwarta + nosowa rzadko
rozpoczynają wyrazy, toteż tę grupę trzeba dzielić: _Koc·myrzów_,
_dzieć·mi_, _bacz·magi_, _wid·mo_, _wid·no_, _więd·nę_, _styg·mat_,
_lak·mus_, _ok·no_, _wstęp·ny_, _het·man_, _świet·ny_. Trzy tylko grupy
stanowią wyjątek: _czl_ i _dzl_ nigdy nie stoi na początku wyrazów, _cl_
wyjątkowo w tej pozycji się spotyka, więc: _płacz·liwy_, _pędz·le_,
_prec·le_; a znowu _gn_ dość często zaczyna wyrazy, przeto całą tę grupę
trzeba przenosić: _bie·gnę_, _sty·gnie_ i t. d.

Zwarta z następną szczelinową rzadko rozpoczyna wyraz, o ile tą
szczelinową nie jest _rz_, _w_, _j_; wobec tego mamy dzielić: _kob·za_,
_pieg·ża_, _więk·szy_. Za wyjątek możnaby uznać wyraz _gże·gżółka_, bo
wyraźnie w nim występuje powtórzenie początkowej grupy spółgłosek. Z
innych połączeń wątpliwość wzbudza _ks_; rozpoczyna ono trzy grupy
wyrazów: _ksiądz_ (_książę_, _księżyc_, _ksieni_), _księga_ (_ksieniec_) i
_ksyk_ (_ksykać_). W wielu wyrazach obcych to połączenie spółgłosek
wyrażano przez _x_, przeto tem bardziej nie należałoby _ks_ dzielić:
_pła·ksa_, _ku·ksać_, _paro·ksyzm_, _Kser·kses_, _Ale·ksander_, _ta·ksa_.
Tak samo podzielimy _weks·larz_, tem bardziej że od _sl-_ (o ile je
odróżniać od _śl-_) nie rozpoczynają się wyrazy polskie; ale już różni
różnie będą dzielić takie wyrazy jak: _Syks·tus_ lub _Syk·stus_ (por.
_stać_ i mnóstwo innych wyrazów, zaczynających się od _st-_), _deks·tryna_
lub _dekstryna_ (por. _stryj_, _stroić_, _strumień_ i t. d.). Jak wreszcie
traktować _ps_? Od tej grupy rozpoczyna się dość wyrazów: _psalm_,
_psiak_, _psuć_, _psychologja_, _psykać_, a skoro nie można jej uznać za
wyjątkową, to jej dzielić nie trzeba: _mo·psa_, _ry·psu_, _Ter·psychora_ i
t. p., ale znowu zachodzą wątpliwości, jak dzielić: _kieps·ki_ czy
_kiep·ski_, _kieps·cy_ czy _kiep·scy_, _gryps·nąć_ czy _gryp·snąć_,
_caps·trzyk_ czy _cap·strzyk_, _chłops·two_ czy _chłop·stwo_. Zapewne
znaczna większość piszących dzielić będzie: _chłop·ski_, _chłop·stwo_
analogicznie do innych tego rodzaju formacyj, np _pań·ski_, _pań·stwo_,
_królew·ski_, _króle·stwo_ i t. d.

Ze szczelinowych _h_ od następnej spółgłoski zawsze się oddziela, gdyż
niema wyrazów zaczynających się od takiej grupy. Zato _ch_ często
rozpoczyna wyrazy w połączeniu z _ł_, _l_, _r_, _rz_, _w_, _j_, należy
więc w środku wyrazu grup tych nie dzielić: _cho·chla_, _ry·chło_,
_czo·chrać_, _wi·chrzyć_, _żu·chwa_, _Monachoma·chja_. W innych
połączeniach _ch_ na początku wyrazów nie zachodzi wcale, albo tylko
rzadko, wobec czego należy dzielić: _kuch·ta_, _kuch·cik_, _Marych·na_,
_bach·mat_. W cudzoziemskich wyrazach: _bh_, _ph_, _dh_, _th_, _kh_, _gh_
uważane są za jedną spółgłoskę, jak nasze _ch_, i nigdy się nie dzielą.

Zarówno na początku wyrazów, jako też i w środku _ż_ z następną spółgłoską
trafia się tylko wyjątkowo, więc je trzeba dzielić od następnej
spółgłoski: _każ·dy_, _wyż·si_, _wyż·szy_, _łyżwa_ (mimo _żwawy_),
_wróż·ba_ (mimo _żbik_), _moż·ny_ (mimo _żnę_), _moż·ni_ (_żniwo_),
_wyż·ła_ (_żłopać_), _trwoż·liwy_ (_żleb_) i t. d. Natomiast _sz_ zachodzi
często na początku wyrazów, szczególnie w grupach spółgłoskowych: _szcz-_,
_szk-_, _szl-_, _szm-_, _szn-_, _szp-_, _szt-_, _szw-_, z tego więc
wypływa, że w przeciwieństwie do _ż_ trzeba _sz_ z następną spółgłoską
przenosić do następnego wiersza: _pa·szcza_, _mie·szkać_, _ka·szlę_,
_ko·szmar_, _grze·sznik_, _Hi·szpan_, _ko·sztowny_, _Kru·szwica_,
_re·szta_ i odpowiednio do tego _wre·szcie_ i t. d.

Grupy z _s_, _z_, _ś_, _ź_ na pierwszem miejscu przedstawiają się
rozmaicie w zależności od charakteru następnej spółgłoski. Zwykłemi są one
na początku wyrazów, poczęści dzięki przedrostkowi, występującemu w
formie: _s_, _z_ lub _ś_. Tu jednak trzeba wziąć pod uwagę, że: 1)
przedrostek asymiluje się do następnej spółgłoski dźwięcznej lub
bezdźwięcznej i dlatego piszemy: _zbawić_, _zganić_, _zdusić_, _spaść_,
_skusić_, _stopić_ (wyjątek w pisaniu stanowią początkowe grupy _zs-_,
_zsz-_, _zś-_, których nie znajdujemy w środku wyrazów prostych); 2)
przedrostek z wyjątkiem przed _c_ nie upodabnia się do następującej
miękkiej, stąd: _ścierać_, _ścieknąć_, _ściemnieć_ ale _zbierać_,
_zginąć_, _zdziałać_, _zsinieć_; 3) przedrostek ukazuje się tylko w
postaci _z_ przed płynnemi: _zmówić_, _zmieszać_, _znosić_, _znieść_,
_złupić_, _zlać_, _zrobić_, a także przed _rz_, _w_, _j_: _zrzucić_,
_zwiewać_, _zjechać_; i wtedy także nie asymiluje się do następnej
spółgłoski miękkiej, takie bowiem formy jak: _śmierć_, _śmieci_,
_śmietana_, _ślub_ są nieliczne, i zatarło się w nich poczucie złożenia z
przedrostkiem. Poza tem _s_, _ś_ (nie przedrostkowe) może się łączyć tylko
ze spółgłoskami bezdźwięcznemi, ale także z płynnemi, np. _spać_, _śpię_,
_słać_, _ślę_, _smok_, _śmiech_, _snuć_, _śnić_, a _z_, _ź_ tylko z
dźwięcznemi i oczywiście z płynnemi: _zdun_, _źdźbło_, _zły_, _źle_,
_znać_, twarde przed twardemi, miękkie przed miękkiemi.

Wypadałoby z tego, że w środku wyrazów trzeba oddzielać _s_, _ś_ od każdej
spółgłoski dźwięcznej z wyjątkiem płynnej, a _z_, _ź_ od każdej spółgłoski
bezdźwięcznej, oraz _ś_, _ź_ od każdej spółgłoski twardej, więc:
_zwycięz·ca_, _Francuz·ka_, _proś·bie_, _proś·ba_, _groź·ba_, _groź·bie_
(od _źb-_ nie zaczynają się wyrazy), _Kaś·ka_, _huś·tać_. Natomiast grupy
z płynnemi przedstawiają stosunki bardziej skomplikowane: twarde _s_ i _z_
przed płynną czy to ustną, czy nosową, stoi na początku wyrazu często,
przeto i w środku wyrazów takich grup nie należałoby dzielić: _Ja·sło_,
_Ja·złowiec_, _ja·sny_, _li·znąć_, _pa·smo_, _pry·zma_; zdaje się jednak,
że bardzo wiele osób ma skłonność do dzielenia grup złożonych z _s_ lub
_z_ i nosowej spółgłoski: _jas·ny_, _liz-nąć_, _pas·mo_, _pryz·ma_. Ta
skłonność, jak się zdaje, i w przyszłości podtrzymywaną będzie przez
analogiczne oddzielanie zwartej od nosowej: _podob·ny_, _posęp·ny_,
_jed·nego_, _smut·ny_, _ostatecz·ny_ i t. d. Na początku wyrazu _ś_ może
stać przed _l_, _ń_, _m_ (_ślina_, _ślub_, _śniat_, _śmiech_, _śmieci_ i
t. d.) ale nie przed _n_, _m_, co zachodzi w środku wyrazów, np. _znośny_,
_taśma_, właściwie przeto powinnibyśmy dzielić: _głoś·ny_, _gło·śniej_,
_taś·ma_, _ta·śmie_ w przeciwieństwie do: _umy·słu_, _na umy·śle_.
Natomiast _ź_ powinniśmy oddzielać nietylko od _m_, _n_, ale także od
_m’_, _ń_, gdyż od grup: _źm-_, _źń-_ nie zaczynają się wyrazy, a zato
zaczynają się od _zm’_ (_zmienić_, _zmieszać_ i t. d.), a przeto:
_pry·zma_, _na pry·zmie_ lub _na pryź·mie_ (bo i tak wymawiają), _Kuź·ma_,
_Kuź·mie_, _groź·ny_, _groź·nie_. Co więcej, ponieważ od grupy _źl_
rozpoczyna się jeden jedyny wyraz, przeto powinnibyśmy dzielić: _ko·zła_,
_koź·le_. (Tak samo trzebaby dzielić _ź_ od każdej innej, bo mamy tylko na
początku grupę _źr-_ i jedyny wyraz _źdźbło_).

Zestawmy teraz przykłady na _s_, _ś_ + płynna i na _z_, _ź_ + płynna:
_o·sła_, _o·śle_; _ko·zła_, _koź·le_; _pa·smo_, _w pa·śmie_; _pry·zma_,
_na pry·zmie_; _głoś·ny_, _gło·śniej_; _póź·ny_, _póź·niej_. Jeśli jeszcze
dodamy, że według dzisiejszej zasady mamy dzielić: _nieś·my_, _wieź·my_,
_wieź·cie_, ale zato _nie·ście_, _pro·ście_ i t. d. (por. _ściana, ściąć,
ściągać, ściek, ściel, ściemnieć, ścierać, ścierń, ścierpieć_ i t. d.), to
przy dążeniu powszechnem do poddawania się wpływom analogji trudno
przypuścić, aby w tych razach wyrobił się i ustalił powszechny zwyczaj
stosowania zaleconej przepisem zasady kierowniczej, i raczej przypuścić
należy, że wbrew wszystkiemu wytworzy się w praktyce dążność do
traktowania tych grup jednakowo, bez względu, czy na pierwszem miejscu
stoi _s_, _ś_ czy _z_, _ź_. Ponieważ mamy wyrazy, zaczynające się od
_sm-_, _sn-_, _śm-_, _śn-_, _zm-_, _sn-_ a także _śl-_, _źl-_, przeto
można postawić zasadę, że _s_, _ś_, _z_, _ź_ w ogólności nie dzielą się od
następnej płynnej (ustnej lub nosowej) a zarazem także od _rz_, _w_, _j_,
które zawsze na równi z płynną w systemie dzielenia stawiamy: _ja·sny_,
_ja·śniej_, _ko·smyk_, _ja·śmin_, _ta·śma_, _ta·śmie_, _grzę·znę_,
_grzę·źniesz_, _Ku·źma_, _Ku·śmie_, _O·swald_, _Jó·zwa_, _o·sła_, _o·śle_,
_ko·zła_, _ko·źle_ i t. d. Zapewne jednak powszechna będzie skłonność do
dzielenia form rozkażnika: _noś·my_, _noś·cie_, _woź·my_ analogicznie do
_bądź·my_, _kup·cie_, _woź·cie_ i t. p.

Wszystko, cośmy powiedzieli o dzieleniu grup spółgłoskowych, można
uwidocznić w następującej tablicy:

_Dzieli się:_               _Nie dzieli się:_
1. płynna, _rz_, _w_, _j_   1. zwarta + ustna płynna
+ inna,                     (ale _dz·l_, _c·l_,
                            _cz·l_),
2. zwarta + zwarta,(3)      2. _ch_ + ustna płynna,
                            _rz_, _w_, _j_.
3. dwie jednakowe,          3. _sz_ + inna,
4. zwarta + nosowa (ale     4. _s_ + bezdźwięczna
_gn_),                      twarda,
5. zwarta + szczelinowa     5. _s_, _ś_, _z_, _ź_ +
(ale _ks_, _ps_),           płynna(4), _rz_, _w_,
                            _j_,
6. _h_ + inna,              6. _z_ + każda dźwięczna,
7. _ch_ + zwarta lub        7. _ść_, _źdź_,
nosowa,
8. _ż_ + inna,              8. _gn_,
9. _ś_, _ź_ + każda         9. _ks_, _ps_,
niepłynna (ale _ść_,
_źdź_),
10. _dz·l_, _c·l_,          10. każda + _h_.
_cz·l_.

O niektórych grupach, złożonych z trzech lub czterech spółgłosek, mówiłem
już wyżej, wskazując, że niekiedy w nich zachodzi wątpliwość, do której
zgłoski zaliczyć spółgłoskę środkową. W ogólności trzeba przy ich
dzieleniu brać pod uwagę charakter ich części składowych, zaczynając od
końcowych spółgłosek i odpowiednio do tego dzielić np. _br·n_ (płynna
oddziela się od każdej następnej), _c·tw_ (dwie zwarte się dzielą, _tw_
się nie dzieli), _j·bl_ (_j_ się dzieli od następnej, _bl_ się nie dzieli)
i t. d. Grupy: _nc·k_, _ndz·k_ dzielimy w ten sposób właśnie dzięki
zasadzie zaczynania od końca: _eleganc·ki_, _finlandz·ki_ podobnie:
_farb·ka_, _serb·ski_, _mar·chwi_, _halabard·nik_, _garn·czek_,
_parsk·nąć_, _napar·stek_, _naparst·ka_, _war·stwa_, *zmarszcz·ka*,
_tęsk·no_, _plu·skwa_, _piosn·ka_, _kost·ce_, _musz·tra_, _Wawrz·ka_ i t.
d.

W końcu jedno jeszcze zastrzeżenie: zarówno tutaj, jako też i w osobnych
broszurach, poświęconych reformie ortografji, jestem tylko sprawozdawcą
uchwał Akademji, a bynajmniej nie twórcą reformy, toteż ani wyrazów
uznania ani nagan za jej wartość przyjmować na swój rachunek nie mogę.

                                                                _Jan Łoś._



LIBERUM VETO CHOĆBY—W ORTOGRAFJI.


Do końcowego ustępu artykułu prof. Łosia pragniemy dodać i my pewne
wyjaśnienia, by również nie narażać się na niezasłużone czy to pochwały
czy nagany. A także czytelników »Języka polskiego« może oczywiście
obchodzić rola zawodowej czystej nauki w stosowaniu jej do zagadnień
praktycznych. Temat to z punktu widzenia społecznego bardzo zajmujący,
gdyby go tylko było można traktować naukowo, tj. z wyłączeniem tych ludzi,
niemających odpowiedniego naukowego przygotowania (niekoniecznie ściśle
językoznawczego), którzy nie potrafią zapanować nad swemi uprzedzeniami i
uczuciowemi odruchami. A dysputy z ludźmi tego właśnie rodzaju mogły juz
naukowym zawodowcom gruntownie obrzydnąć. Dlatego to w »Języku polskim«,
na razie przynajmniej, unikamy szczegółowych rozważań ortograficznych. Tym
razem zaś występujemy we własnej obronie. W przeciwieństwie bowiem do
zasad ortograficznych Akademji z r. 1891 zasady jej z r. 1918 zapadły
naogół nie wbrew opinjom językoznawców; w szczegółach nieraz się oni nie
godzili, ale rozumiejąc, że żadne dzieło społeczne nie może dojść do
skutku bez wzajemnych ustępstw, poddali się uchwale, powziętej bądź co
bądź na podstawie wniosków Komisji językowej przez przedstawicieli
wszystkich polskich towarzystw naukowych i ważniejszych instytucyj
szkolnych.

Dlatego to zdziwić nas musiało postąpienie: 1) Wydziału Towarzystwa dla
popierania nauki polskiej we Lwowie, 2) prof. Kryńskiego. Tak bowiem
lwowska instytucja jak i warszawski profesor założyli przeciw uchwałom
Akademji swoje »liberum veto«, motywując je także względami naukowemi.
Ponieważ z tego pośrednio ale zupełnie wyraźnie wynika, że większość
ludzi, mianujących się zawodowymi językoznawcami, postąpiła w tym wypadku
nienaukowo, uważamy za potrzebne pewne wyjaśnienia.

Wydział Towarzystwa dla popierania nauki polskiej—którego sprężyną był w
tym wypadku, jak wiadomo, jego prezes, prof. Balzer—»na posiedzeniu z 13
marca 1918 uchwalił, mimo odmienne zapatrywanie na niektóre szczegóły,
zastosować w wydawnictwach swoich punkty 2—17 prawideł Akademji, tj.
wszystkie przez konferencję i Wydział filologiczny powzięte uchwały, _z
wyjątkiem punktu pierwszego_«; uchwalił więc zatrzymać nadal pisownię
_Azya_, _Dania_. Napozór wygląda to dość lojalnie: przyjęto punktów 16,
odrzucono tylko jeden, i to z przyjęciem dla dopełniacza l. mn.
akademickich form _Indyj_, _parafij_! Ale to tylko napozór: bo przecie
spór toczył się właściwie tylko o 4 punkty (_-ja_, _-ym_, _-em_,
_rzekłszy_, _geograf_), z których 3 rozstrzygnięte zostały przypadkiem po
myśli prof. Balzera (zob. jego »Jeszcze o punktach spornych pisowni
polskiej«, Lwów 1910). W rzeczywistości więc, gdzie uchwała była mu
sympatyczna, przyjął ją, gdzie zaś zapadła wbrew jego życzeniom—zgłosił
liberum veto; a trzeba jeszcze przypomnieć, że Towarzystwo dla popierania
nauki polskiej było jedynem, co na konferencje krakowskie delegata swego
nie przysłało, chociaż byli na nich nawet delegaci toruńskiego Towarzystwa
naukowego mimo odległości i przeszkód paszportowych.

Prof. Kryński wydał świeżo książkę p. t. »Jak nie należy mówić i pisać po
polsku« (Warszawa 1920), gdzie osobny rozdział V (str. 290—311) poświęcony
jest pisowni, oczywiście przedewszystkiem pisaniu tych czterech punktów,
które w całości lub w części wypadły wbrew jego życzeniom. Gdy więc
lwowskie Towarzystwo zaprotestowało przeciw »jocie«, warszawski profesor
protestuje przeciw rozróżnianiu _-ym_, _-em_, przeciw _zjadłszy_, przeciw
_geografowi_, nawet przeciw _diagnozie_. Gdyby Akademja oświadczyła się
była za nierozróżnianiem rodzajów, za _zjadszy_ i za _gieografem_, prof.
Kryński byłby zadowolony, ale nie poddałby się prof. Balzer! W takim
stanie rzeczy z góry niemożliwa była taka uchwała Akademji, któraby
liberum veta nie wywołała.

Przyznać trzeba, że jest między temi dwoma postępkami pewna różnica.
Towarzystwo lwowskie _ogranicza się do swoich wydawnictw_ i to tylko »do
czasu, dopokąd... prawidło... w rzeczywistości przez powszechną praktykę
ortograficzną nie zostanie przyjęte«, czyli zapowiada, że gdy już nikt
inaczej pisać nie będzie, to i ono się podda, ostatnie. Prof. Kryński
natomiast, wydając książkę pod wymienionym tytułem, _propaguje_ wprost
_nieuznawanie ogólnie narodowej zasady_.

Wspólne jest im jedno: powoływanie się na zasady naukowe, przyczem
jedynemi powagami naukowemi są: dla Towarzystwa dla popierania nauki
polskiej R. Zawiliński(5), dla prof. Kryńskiego on sam. Wobec tego, nie
wchodząc nawet w szczegóły, podnosimy, że chyba i my mamy prawo żądać, by
nas w zakresie językoznawstwa uważano za ludzi nauki, nie gorszych od dwu
wymienionych i od znakomitego... historyka prawa, prof. Balzera. Toteż
protestujemy przeciw narzucaniu szerszej publiczności twierdzeń, jakoby »z
najpoważniejszej, fachowej strony stwierdzono, że do uchwalenia nowego
prawidła doszło skutkiem przeoczenia« jakiejś naukowej »zasady«, lub
jakoby prawidła te »nie odpowiadały dzisiejszym wymaganiom i zasadom
naukowym«. W zgodzie z nami będzie zapewno jeszcze kilku innych
językoznawców pozakrakowskich, między innymi prof. Baudouin de Courtenay,
jedyny, który zasadniczo zajmował się sprawą stosunku języka mówionego do
pisanego i który o tem, ze szczególnem uwzględnieniem języka polskiego,
osobną przygotowuje książkę.

Każdy niemal (bo tylko z bardzo małemi, i to drobiazgowemi wyjątkami)
pŗzytoczony argument podejmujemy się zbić właśnie naukowo. Sądząc jednak,
że ortografja Akademji tym razem już się powszechnie przyjmie, tylko dla
przykładu przytaczamy co następuje:

1. Niezgodnem z nauką jest twierdzenie, jakoby w typie _biologja_,
_diecezja_ »do pisowni jednakowych wartości dźwiękowych zastosowano
równorzędnie dwie zgoła odmienne... zasady« (Tow. popier. nauki), jakoby
pisownia przez _i_ zgłosek początkowych była »niezgodna z żywą mową i
sprzeciwiała się wprost naturze głosowni polskiej« (Kryński, str. 290).
Przeciwnie, twierdzimy, że wartość dźwiękowa zgłosek przedakcentowych i
poakcentowych jest właśnie w żywej mowie niejednakowa i że uchwalona
pisownia zgodna jest z naturą głosowni polskiej. Wymienione rozróżnianie
uważamy za poważny krok w uzgodnieniu naszej ortografji z nauką, za
wyrwanie z jednego czy drugiego szablonu (_biologia_ czy _bjologja_).

2. Rozróżnianiu końcówek zaimkowo-przymiotnikowych _-ym_, _-em_ i _-ymi_,
_-emi_ byliśmy osobiście przeciwni, jako nieuzasadnionemu ani historją ani
dzisiejszą wymową. Nie byliśmy jednak głusi na inne okoliczności: na
ogólny niewątpliwy fakt odmiennego nieraz rozwoju języka pisanego a
mówionego i na ten szczegółowy, że tyloletnia wytrwała propaganda prof.
Kryńskiego, zdoławszy tyle zrobić dla zwycięstwa »joty«, przeważnej,
bardzo przeważnej części »jotaków« nie potrafiła zjednać dla
nierozróżniania tych końcówek. Nie będąc znawcami pierwotnych języków
amerykańskich, wierzymy prof. Kryńskiemu, że »żaden z nich nie ma
podobnego rozróżniania«, ale sądzimy, że argument to zupełnie obojętny:
przecież każdy język oprócz wspólnych z innemi ma także swoje odrębne
znamiona. I rzeczywiście nie możemy pojąć, czego tu chcą języki
czerwonoskórych: gdzie Rzym, gdzie Krym...? Z tego powodu, nie będąc
zwolennikami tego rozróżniania, nie uważamy go jednak wcale za jakiś
naukowy skandal. Do pewnego stopnia może nawet z naukowego punktu widzenia
dobrze się stało, że ta zasada przeszła. Bo przy tej sposobności udało nam
się przekonać uchwalających, że jedynem możliwem w l. mn. rozróżnianiem
jest rozdział na formy męskoosobowe i nie-męskoosobowe: _dobrymi ludźmi_
ale _dobremi końmi, stołami, kobietami_. Takie rozróżnianie, od dawna
popierane przez prof. Baudouina de Courtenay, może przecie złamie ten
bezmyślnie w podręcznikach gramatycznych szerzony fałsz, jakoby dzisiejszy
język polski miał w liczbie mnogiej te same trzy rodzaje co w liczbie
pojedynczej; będzie to o wiele większem uświadomieniem naukowem całego
narodu niż jest jego zaciemnieniem zbyteczne rozróżnianie _-ym, -em_ w
liczbie pojedynczej

3. W sprawie _zjadłszy_ byliśmy obojętni, ale zgodziliśmy się na
niehistoryczne _ł_, widząc, że większość jest za niem, a u wielu Polaków
napewno skojarzyło się już ono z imiesłowem _zjadł_ i przez to nabrało
rzeczywistej wartości psychicznej. Godzimy się (Kryński, str. 306), że
»nauczycielowi wypadnie powiedzieć otwarcie, że to _ł_ wtrącono... wskutek
błędnego pojmowania tworzenia się form tego imiesłowu«, ale nie godzimy
się, żeby »pouczanie takie dzisiaj wobec wiedzy językoznawczej żadną miarą
nie uchodziło«. Naszem zdaniem, zapewne nie mniej naukowem niż zdanie
prof. Kryńskiego, najzupełniej ono uchodzi, jest nawet dobrym przykładem
na nie, rzadkie w języku powstawanie form historycznie fałszywych, a
jednak faktycznie istniejących. Niezupełnie godzimy się też na rymowe
dowody autora (str. 307), bo jeśli poeci rymowali stale:
_usiadłszy—patrzy,_ to rymowali również: _popadł—listopad_ (już Potocki)
mimo że w _popadł_ _ł_ jest historycznie uzasadnione.

I t. p., i t. p.!

Jeszcze jedna sprawa, zupełnie podrzędna, a jednak wielu dra-żniąca:
kwestja _dzielenia wyrazów_. Tutaj co do jedynego punktu spornego:
dzielenia grup spółgłoskowych, byliśmy za zupełnem zostawieniem swobody.
Skoro jednak tak wszyscy uczestnicy ankiety, jak i wszystkie głosy
publiczne, które się tem zajmowały, były za ścisłem ustaleniem, Komisja
językowa wystąpiła z projektem dzielenia według natury spółgłosek; por.
wyżej, str. 74, litera c). Natomiast Wydział filologiczny uznał jako
zasadę dzielenia wzgląd na to, czy od pewnej grupy spółgłosek może się czy
nie może zaczynać wyraz; por. wyżej str. 72, a) b). Gdy przyszło do
szczegółowego wykonania, okazało się, że według tej zasady niemożna nigdy
być pewnym, jak należy dzielić (chyba że się kto wyuczy 34 wyjątków!),
dlatego też prof. Łoś w »Pisowni polskiej ustalonej« (wydania 2. str.
26—8) obok reguły uchwalonej podał też wymienioną fonetyczną (według
natury spółgłosek). Ze system uchwalony był w praktyce niemożliwy, to
stwierdził też bezwzględnie najlepszy w Polsce znawca praktycznej
ortografji, dyrektor A. Passendorfer, pisząc w »Poradniku językowym«
(luty—marzec 1920, str. 30): »Jestem także pewny, że młodziuchny [tak go
słusznie nazywa, zob. niżej] »obowiązujący« system dzielenia wyrazów
ustąpi wkrótce miejsca drugiemu systemowi, opartemu na właściwościach
spółgłosek«. Mimo to, umieszczenie przez prof. Łosia, nie bez naszej rady,
tego systemu obok uchwalonego wywołało na posiedzeniach Komisji języka
polskiego i Wydziału filologicznego protest jednego członka, który
zakończył się pozostawieniem systemu uchwalonego ale w formie podanej w
poprzednim artykule, wcale nie łatwiejszej, jednak istotnie trochę
możliwszej i zostawiającej mniej pola dowolności.

Argumenty zwolenników uchwały były dwa: 1) że ludzie nie potrafią się
nauczyć, które spółgłoski są zwarte, 2) że niema potrzeby zarzucać
»starego« systemu, obowiązującego lat tyle. Nas one najzupełniej nie
przekonały z następujących powodów: 1) Prosimy porównać, co jest
trudniejsze: wyuczenie się szeregów _p b_, _t d_, _k g_ i _c dz_, _ć dź_,
_cz__ dż_, czy tez tabelki, podanej wyżej na str. 80—1. Nasz system miał
też tę zaletę, że łączył dzielenie z niezbędną w gramatyce szkolnej
(jeżeli się jej ma wogóle uczyć) a bardzo łatwą do nabycia znajomością
sposobu i miejsca tworzenia w jamie ustnej spółgłosek. Obok rozróżniania
_die(ce)·_ od _·zja_ i rozróżniania w l. mn. końcówek _-ymi_, _-emi_ nie
według rodzajów l. p., ale według rodzajów męskoosobowego i
niemęskoosobowego uważaliśmy ten punkt za istotny naukowo-praktyczny
postęp nowej ortografji. 2) Zasada dzielenia według tego, czy od jakiejś
grupy spółgłosek może się zaczynać wyraz, jest ze stanowiska Akademji też
zupełnie nową, bo w jej »Uchwałach z 31 października 189l« na str. 21—3,
gdzie mowa o rozdzielaniu, o systemie takim niema ani słowa!

Pozostajemy więc przy twierdzeniu, że z dwu proponowanych nowych systemów
przyjęto i trudniejszy i niedający się ściśle przeprowadzić. Przyczyną
tego nieszczęśliwego wyboru był w znacznej mierze brak podstawowego
wykształcenia językowego u ogółu filologów, historyków literatury i sztuki
i t. p., a co za tem idzie, także pewna do językoznawców nieufność. Nie
łudzimy się, by to prędko ustało, ale dążenie do tego jest jednym z celów
wydawania przez nas »Języka polskiego«.

Chociaż jednak uważamy uchwaloną zasadę naukowo za gorszą i trudniejszą,
to jednak bynajmniej nie mamy zamiaru... warcholić. Uważamy, że liberum
veto a nawet votum separatum zachować należy tylko dla spraw naprawdę
bardzo zasadniczych, w ortografji zaś stroną zasadniczą napewno nie jest
ani jej naukowość, ani nawet łatwość, ale przedewszystkiem jej
powszechność, a co za tem idzie, ogólnonarodowa jednolitość. Nie wierzymy
zaś, by ten cel dał się przeprowadzić inną drogą, niż ta, która
doprowadziła do uchwał, ogłoszonych przez Akademję.

                                      _Kazimierz Nitsch, Jan Rozwadowski._



O ZJAWISKACH I ROZWOJU JĘZYKA.


                  8. Dźwięk a znaczenie.—Początki mowy.


                                    I.


Pragnę tu podjąć na nowo i nieco szerzej rozwinąć treść drugiej połowy
swego ostatniego artykułu (JP IV 1) p. t. »Mowa a myśl«. Zakończyłem go
ogólnym wywodem, że pomiędzy znaczeniem wyrazów a ich brzmieniem
niema—poza pewnemi, szczupłemi zresztą, kategorjami—aktualnego,
bezpośredniego związku przyczynowego, a dosyć pospolite złudzenie, że taki
związek jest, polega tylko na stałem i bardzo silnem skojarzeniu znaczenia
z brzmieniem wyrazów języka ojczystego. Związek istotny ostatecznie jest,
ale bardzo niewyraźny, ogromnie odległy i właściwie tylko pośredni—choćby
tylko z powodu ogromnego oddalenia historycznej doby wszelkich języków od
epoki ich, względnego oczywiście, powstawania.

Owo pospolite u ludzi złudzenie wyraża się w sposób jaskrawy i naiwny w
mimowolnem zrównywaniu wyrazów z rzeczami: oczywiście wyrazów języka
ojczystego i przez ludzi stojących na niezbyt wysokim stopniu rozwoju
kulturalnego. Ten sposób patrzenia na to co się mówi oświeca nam doskonale
znana anegdota o tem, jak się spierali o wyższość swoich języków Niemiec,
Włoch i Węgier. No, powiada Niemiec, chcąc spór rozstrzygnąć, jakże wy
nazywacie naprzykład ‘wodę’ (_Wasser_)? Włoch odpowiada: _acqua_, a
Węgier: _viz_. Na to Niemiec z triumfem: a my mówimy ‘woda’ (_Wasser_) i
to jest naprawdę woda (_wir aber nennen es Wasser und es ist auch
Wasser_). Może się komu wyda, że ta anegdotka jest zbyt naiwna, żeby była
prawdziwa? Nie, o niej można naprawdę powiedzieć: _se non è vero, è ben’
trovato_. Bo oto dwa takiesame odezwania się, za których prawdę można
ręczyć. Znakomity lingwista Schuchardt zapytał raz jednego chłopa
włoskiego trzymając szklankę w ręku, czy wie jak się to nazywa. Na to
Włoch mu odpowiedział: To się nazywa w jednym języku tak, a w drugim
inaczej, ale to jest ‘szklanka’ (_un bicchiere_) i tylko po włosku tak się
nazywa (_questo si chiamerà così in una lingua e così nell’ altra; ma è un
bicchiere e soltanto in italiano si chiama così_)(6). Nyrop opowiada znowu
taką historyjkę. Pewna młoda Niemka zaczęła się uczyć francuskiego modną
»bezpośrednią« metodą i właśnie odbywała się pierwsza lekcja przy
śniadaniu, jako _leçon de choses_. Nauczyciel rozpoczął lekcję od sera i
nazwał go pokazując Niemce ‘serem’ (_frommage_). Ale młoda osoba nie mogła
się z tem odrazu pogodzić i zawołała naiwnie: _Frommage_? dlaczego
_frommage_? ‘Ser’ jest przecież daleko naturalniej (_Käse ist doch viel
natürlicher_)(7).

Nic tedy dziwnego, że tylko _własny_ język uważa się naiwnie za naturalny,
prawdziwy, naprawdę jasny, a obce języki za niepojęty bełkot. Przejawia
się to w bardzo pospolitych przejściach znaczeniowych i zwrotach takich
jak _parler français_, _auf gut __Deutsch_, _już ja mu to powiem po
polsku_, gdzie nazwy własnego języka używa się w znaczeniu jasnego,
dobitnego wyrażenia. Przeciwnie człowieka, mówiącego obcym językiem,
nazywa się momotem, to jest bełkocącym niezrozumiale, bo nic innego nie
znaczy greckie _bárbaros_, podobnie jak Słowianie swych zachodnich
sąsiadów _Niemcami_ nazywają, to znaczy ludźmi, nie umiejącemi porządnie
mówić. To z pewnością bywa też głównym powodem, że rodzime nazwy bardzo
wielu szczepów i ludów znaczą poprostu tyle co ‘człowiek’.

Na temsamem podłożu psychicznem i kulturalnem rozwijały się, a poczęści do
dziś dnia się powtarzają lub trwają zjawiska tak zwanego tabu, eufemizmów
i omówień, rzucanie uroczystej klątwy i czary, to jest sprowadzanie czarów
na drugich, a uchylanie się od nich samemu, co wszystko polega na naiwnem
zrównaniu wyrazu z przedmiotem, nazwy z rzeczą, imienia z osobą. To
zasadnicze zjawisko wyraża się od niepamiętnych czasów w utartych
zwrotach, że _nie należy wywoływać licha_, albo _wilka z lasu_, bo _o
wilku mowa, a wilk tuż_. W czasie polowania, a zwłaszcza podczas wielkich
wypraw myśliwskich i rybackich, mających dla wielu szczepów ogromne
znaczenie, zachowuje się ściśle różne zabobonne praktyki, a do
najważniejszych należy wystrzeganie się nazywania zwierzyny, na jaką się
poluje, jej zwykłemi nazwami, ażeby nie zwracać jej uwagi, zmylić jej
czujność i móc ją podejść; tak jak znowu w zwykłych warunkach unika się
nazywania niebezpiecznych zwierząt dlatego, aby ich sobie nie sprowadzić
niepotrzebnie na kark. Nazywa się tedy takie zwierzęta na które się poluje
lub których się boi, nie ich zwykłemi nazwami, tylko opisowemi np.
niedźwiedzia ‘starym, kudłaczem, burym’ itp, bo właściwa nazwa to tyle co
zwierz sam, nazwać go to prawie tyle co go źgnąć. Podobnie unika się, i to
nietylko u szczepów na niskim stopniu cywilizacji, nazywania śmierci,
choroby, zwłaszcza różnych zaraz, djabła i wielu innych rzeczy, budzących
obawę, wstręt, pogardę itd., albo przeciwnie budzących w nas uczucia czci,
uszanowania, religijnego poddania. Nieskończone są przenośnie i omówienia
w guście: skonać lub skończyć (życie), przenieść się do wieczności,
zamknąć oczy, zasnąć w Panu, zgasnąć, gdy mnie kiedyś zabraknie itd., bo
zawsze lepiej nie mówić o »samej śmierci«. Lepiej djabła nazwać ‘złym’ czy
‘kusym’, bo my wiemy o kim mowa, a jego się zmyli—tylu wszakże jest na
świecie ‘złych’ lub ‘kusych’! a jeszcze lepiej poprostu, jak w wielu
stronach, ‘tym’ i przeżegnać się na wszelki wypadek. Chcąc rzucić na kogoś
czary lub wezwać na niego kary i pomsty bogów trzeba koniecznie albo mieć
jego podobiznę albo znać imię i nazwisko—wtedy przeklina się starannie
jego, wymieniając dokładnie, kilka razy, imię, i jego ciało, znowu
dokładnie wymieniając wszystkie członki i jeżeli można, wypisuje to
wszystko i wtedy skutek pewny! To znowu nie nazywamy wielu rzeczy po
imieniu, bo ‘nie wypada’, a nie wypada dlatego, że nazwa a rzecz to niby
tosamo. Oczywiście działają tu także różne inne uczucia i zjawiska te
pojawiają się w najrozmaitszych postaciach i odmianach, ale wszędzie leży
lub leżał na dnie, czy wyłącznie czy obok innych, ten zasadniczy rys
psychiczny zrównywania rzeczywistości z wyrazami. Bardzo to ciekawa i
pouczająca dziedzina, ale nie mogę się nad nią dłużej zatrzymywać.

Jednak i na wyższym stopniu rozwoju, kiedy już niema mowy o takiem naiwnem
zrównywaniu wyrazów z pojęciami, nie ginie ono całkowicie, tylko się
przedstawia w nowej, »postępowej« formie. Ludzie zawsze przyjmują jakiś
naturalny, istotny związek między nazwą a rzeczą, uważając je prawie
instynktownie za dwie strony tegosamego. Sprawa ma w sobie zarazem coś
zagadkowego i tajemniczego, co wiecznie niepokoi umysły. Pomijając już
szersze koła inteligencji, dalej ludzi skądinąd niecodziennych, ale u
których gra wyobraźnia, jak wielkich nieraz artystów, a wreszcie uczonych
nieraz manjaków, to nawet wśród bardzo wybitnych pod względem
intelektualnym ludzi, u głów najjaśniejszych (oczywiście myśleniem, nie
pochodzeniem) spotykamy często takie niejasne, w gruncie rzeczy naiwne,
wyobrażenia o jakimś tajemniczym a istotnym związku, o jakiejś pełnej
wyrazistości harmonji między wyrazem a rzeczą. Oto co myślał taki
niepowszedni, ścisły i wszechstronny badacz i myśliciel jak Ampère—o
francuskich samogłoskach nosowych. Oto »w językach, które je posiadają,
wywołują one tę majestatyczną i pełną harmonję, jaką znajdujemy we
francuskim w wyrazach _rampe_, _temple_, _constance_ itd., któraby znikła
w zupełności, gdybyśmy je wymawiali _râpe_, _tâple_, _constânce_« itd.
(les sons... qui donnent aux langues où ils sont admis cette harmonie
pleine et majestueuse qu’on trouve en français dans les mots _rampe_,
_temple_, _constance_ etc., et qui disparaîtrait entièrement si l’on
prononçait _râpe_, _tâple_, _constânce_ etc.). Dlatego też nie podoba mu
się nazwa ‘nosowych’, niestosownie nadana tym samogłoskom (les sons,
appelés assez mal à propos sons nasaux)(8)—pewnie, jakże majestat ma w
nosie siedzieć?! Ciekawe przytem, że całkiem podobne zapatrywania
spotykamy potem u jednego ze starszych lingwistów, Buschmanna,
współpracownika braci Humboldtów. Mówiąc o różnicy nazw dla ‘matki’ a dla
‘ojca’, z których pierwsze zawierają w wielu językach głoski _m_, _n_, a
drugie głoski _p_, _t_, widzi w _m_ i _n_ spokój i łagodność: Wie sinnig
spricht sich nicht das Naturgefühl darin aus, dass für den Vater die
starken Laute, die harte oder weiche Muta, für die Mutter die völlig
abgeebneten, ruhigen Consonanten bestimmt sind, welche nur als eine sanfte
Grenze noch den Mutis angehören(9). I całkiem jak Ampère odrzuca nazwę
’nosowych’, która mu się stanowczo niepodoba.

Z drugiej strony, nie brakowało naturalnie nigdy ludzi we własnem
mniemaniu naprawdę »oświeconych«, nie mających »przesądów«, wolnych od
wszelkich »uprzedzeń« i »mistycyzmu«, trzymających się tylko »faktów«,
słowem »pozytywistów«, a także »sceptyków«, którzy tego rodzaju
zapatrywania uważali za dziecinne. Brzmienie wyrazu niema wedle nich nic
wspólnego z oznaczoną wyrazem rzeczą: brzmienie to tylko czysto
zewnętrzny, nieistotny, umówiony, w gruncie rzeczy przypadkowy znak.

W rezultacie zagadnienie nasze, zazwyczaj ogólniej pojęte jako zagadnienie
o początku mowy pokutuje od wieków w dysputach i w literaturze od Greków
począwszy poprzez całą starożytność i średniowiecze, a następnie w epoce
odrodzenia umysłowego w 17 i 18 wieku aż do ostatnich czasów, gdzie
wreszcie znalazło względne załatwienie.

W Grecji postawiono i ujęto problem jako zagadnienie trafności czyli
prawdziwości nazw, δρδότης τϖν δνομάτων, a Platon zastał go w takiej
fazie: szkoła Demokryta utrzymywała, że nazwy oznaczają rzeczy na mocy
społecznego układu, δέσει, zaś szkoła Heraklita, że na mocy natury, φύσει.
Pierwsze stanowisko, którego zasadę nabywano obok φέσις także έδσς, νόμος,
ξυνδήϰη, δμολογία, wyrażało myśl, że prawdziwość czyli stosowność nazw
polega na swobodnej umowie ludzkiej, na społecznym przyjęciu i zwyczaju,
czyli że stosunek wyrazów do wyrażanych rzeczy albo pojęć polega
ostatecznie na działalności, wynikającej ze świadomej woli człowieka.
Drugie stanowisko przyjmowało naturalny, przyrodzony, konieczny związek
między nazwą a rzeczą, niezależny od ludzkiej woli, a w ślad za tem
zgodność nazwy z istotą odnośnej rzeczy. Platon podjął zagadnienie w
dialogu p. t. Kratylos, gdzie Kratyl, zwolennik zasady φύσει twierdzi, że
każda rzecz ma w każdym języku z natury nazwę stosowną, zaś Hermogenes,
wyznawca zasady δέσει utrzymuje, że wszelka trafność nazwy polega tylko na
umowie i zwyczaju, bo żadne nazwy nie powstają z natury. Zanim zobaczymy,
jakie Platon w osobie Sokratesa zajął stanowisko wobec spornej kwestji,
zaznaczmy, że wogóle w tym problemie φύσει-δέσει mieszczą się właściwie
trzy różne momenty, niezawsze dosyć wyraźnie rozróżniane, a mianowicie 1)
właściwa kwestja ’naturalnego znaczenia głosek’, 2) kwestja pewnej ogólnej
zgody między wyglądem wyrazu a przedmiotem, 3) kwestja raczej
etymologiczno logiczna, czy dana nazwa jest wogóle trafnie dobrana w
stosunku do istoty oznaczonej rzeczy. Że Grecy wsadzili tu jeszcze
czwarty, całkiem innego rzędu moment, mianowicie wygląd liter, o tem
niżej. Nas tu obchodzi oczywiście przedewszystkiem pytanie pod a), w
drugim rzędzie pytanie pod b); natomiast pytanie pod c) zostawiamy
zupełnie na boku.

Otóż Platon dochodzi w osobie Sokratesa początkowo do wniosku, że
niepodobna uważać wyrazów za dowolnie wytworzone i stara się znaleść
naturalną i konieczną podstawę ’prawdziwości pierwotnych nazw’, άλήδεια
τϖν πρώτων δνομάτων, w tem, że głoskami naśladowano pierwotnie istotę
rzeczy i zjawisk: »r przy wymawianiu którego język najbardziej drga,
wyrażało wszelki ruch i pęd i dlatego spotyka się je w wyrazach ρεϊν
płynąć, ροή prąd, πρόμος drżenie (strach), τραχύς szorstki, ϰρούειν tłuc,
uderzyć, ϑραύειν (roz)tłuc, έρείϰειν rozbić, rozedrzeć, ϑρύππιν kruszyć,
ϰερματίειν drobić, ρυμβεϊν kręcić w kółko; głoska _i_ wyraża rzeczy
cienkie, jako najłatwiej idące przez wszystko i dlatego mamy ją w ιέναι
iść oraz ιέσϑαι spieszyć, dążyć, podobnie jak znowu zapomocą głosek _ph_
(φ), _ps_ (ψ), _s_ i _z_ (ζ) oddaje się zgodnie z ich naturą wszelkie
rodzaje wiania i dęcia jak τό ψυϰρόν zimne, chłodne, wrzące, τό ζέον
chwiać się, trząść się i wogóle σεισμός wstrząs; przyciskanie i opieranie
języka, jakie jest cechą głosek _d_ i _t_ dało zdaje się początek wyrazom
δεσμός więzy i στάσις stanie; natomiast wyraźne ślizganie się języka przy
głosce _l_ zostało zastosowane do nazw rzeczy gładkich (τά λεϊϰ) i samego
pojęcia ολσϑάνειν ślizgać się, a dalej wyrazów το λιπϰρόν tłuste, świecące
od tłuszczu, το ϰολλϖδες kleiste; w wyrazach znowu takich jak το γλσϰρον
lepkie, γλυϰύ słodkie, miłe i γλοιϖδς lepkie, przebija wstrzymujące
działanie głoski _g_ na sunący w _l_ język; zgodnie z wewnętrznością
brzmienia głoski _n_ zostały nazwane το ένδον wewnątrz i τά εντός to co
wewnątrz położone; głoskę _a_ zastosowano τψ μεγϰλψ dla wielkiego, a
głoskę ē τψ μήϰει dla długości ’ponieważ te litery są wielkie’; a
potrzebując dla wyrażenia okrągłości (το γογγύλον) znaku _o_ tę głoskę
przedewszystkiem wsadzono do odnośnej nazwy«.

Przytoczyłem umyślnie w całości ten ustęp, żeby dać wyobrażenie o
naiwności pierwszych prób teorji językoznawstwa i o trudnościach, z
jakiemi myśl ludzka musi walczyć; i Platon zresztą sam miał wątpliwości,
bo w dalszym ciągu stwierdza, że tej zasady nie można ani w przybliżeniu
przeprowadzić, że zatem niema mowy, aby istota rzeczy odkrywała się nam w
nazwach. Zwracam jeszcze uwagę na to, że w tych wywodach mieszano w
starożytności ciągle głoski z literami, jak to wyraźnie widać z uwagi o
_alpha_ (_a_) i _ēta_ (ē) a z pewnością na wyobrażenie o ’cienkości’
głoski _i_ lub okrągłości _o_ wpływała także zwykła ich postać pisana.
Pomijam w dalszym ciągu zupełnie etymologje dziecinne i niemożliwe zarówno
w Kratylu jak wogóle u starożytnych oraz wszystkie myśli i argumenty,
przytaczane na korzyść jednej lub drugiej zasady, bo zajęłoby to bardzo
dużo miejsca bez szczególnego pożytku. Wystarczy stwierdzić po pierwsze,
że mimo wszelkich naiwności i nieścisłości widać czyto w roztrząsaniach
platońskich, czy dalszych, pewne słuszne obserwacje i myśli, tylko że się
niestety odrazu wykrzywiały i zbaczając z właściwej drogi dochodziły do
nonsensu; powtóre zaś, że raz postawiony problem φύσει-δέσει nadawał w
dalszym ciągu kierunek myśleniu o rzeczach językowych. Stoicy opowiadali
się przy zasadzie φύσει, ale rozróżnili naśladowanie głosem
_bezpośrednie_, zatem onomatopeje w ściślejszem tego słowa znaczeniu od
_pośredniego_, gdzie wygląd wyrazu odpowiada rzeczy tylko pośrednio,
_symbolicznie_, która to zasada, przybrawszy różne szczegółowe
zastosowania, pozwoliła stoickiej i wogóle starożytnej etymologji
wyprawiać prawdziwe orgje—bezmyślności. Daleko mądrzejszą formę nadał
zasadzie φύσει Epikur, którego myśl szła w kierunku psychologicznym (wbrew
logicznemu kierunkowi stoików i innych) i ewolucyjnym. Epikur stwierdza,
że początek mowy nie może polegać na ’umowie’, na jakimś dowolnym
układzie, tylko leży w naturze człowieka. Lukrecjusz wyraża to w ten
sposób: Nonsensem jest mniemać, że ktoś na początku ponadawał nazwy
rzeczom i że ludzie od niego się nauczyli pierwszych wyrazów, bo dlaczegóż
on by to był mógł robić i tworzyć różne brzmienia, a inni nie? Gdyby
zresztą już przedtem nie używano wyrazów, to skąd pojęcie o ich
użyteczności, i jak ów pierwszy twórca mógłby był dać się innym
zrozumieć?... wreszcie co jest tak dalece w tem dziwnego, że ludzie, mając
przecie głos i język, oznaczali rzeczy rozmaitemi brzmieniami doznając
rozmaitych wrażeń, skoro bydło i zwierzęta rozmaite a różne głosy wydają
doznając strachu, bólu lub zadowolenia? I wywodzi dalej, jak całkiem
inaczej psy warczą ze złości, a na cały głos ujadają, albo szczekają i
skuczą bawiąc się lub łasząc, a wyją zamknięte w domu lub skowytają
unikając bicia itd.(10) W ten sposób obok tamtej naśladowczej, to jest
teorji naśladowania dźwiękami, powstała teorja przyrodzonych głosów,
wydawanych w różnych nastrojach i uczuciach, która jednak chcąc wyjaśnić
dalszy rozwój mowy i skojarzenie pewnych brzmień z pewnemi wyobrażeniami,
uciekała się znowu do zasady δέσει, łącząc w ten sposób obydwie podstawy,
indywidualnie przyrodzoną i społeczną. Filozoficzna myśl Epikura, jak w
innych kierunkach, tak i w tym nie znalazła samodzielnych kontynuatorów, a
wogóle już ani starożytność ani średnie wieki nie wniosły żadnych nowych
momentów ani myśli do nauki o języku. Średnie wieki zajmowały się żywo
mową i wyrazami, ale w ścisłym związku z wielkim sporem nominalistów i
realistów. Świeży powiew jak w innych dziedzinach tak i w naszej znać u
Bakona; potężny umysł Locke’a rzucił i w tych zagadnieniach niejedną
trafną i opartą na prawdziwym zmyśle rzeczywistości uwagę; ale prawdziwy
postęp i żywszy rozwój w zdawaniu sobie sprawy z języka i jakby
przygotowanie do językoznawstwa, które miało powstać w 19 wieku, przyniósł
dopiero wiek 18 od Condillaca, Rousseau’a i Herdera począwszy. Ale
wszystko to były jeszcze przeważnie spekulacje, na niedostatecznej
obserwacji oparte; a w dalszym ciągu zostały przeważnie zapomniane; tak że
w wieku 19 po epoce romantyzmu, który się odwrócił od wieku oświecenia,
nie zdając sobie sprawy że ten był jego jeżeli nie ojcem to piastunem,
teoretyczna myśl językoznawcza znowu przeważnie całkiem na nowo i
niezależnie zaczęła pracować w ostatniej ćwierci tego ubiegłego stulecia,
podnosząc się nadzwyczajnie na początku obecnego. Ponieważ w krótkich i
dla szerszych kół przeznaczonych artykułach ani można ani trzeba szeroko
roztaczać rozwojową stronę kwestyj choćby najważniejszych, przeto obecnie
przejdę do rozpatrzenia rzeczywistych podstaw, do realnych faktów
językowych, które w zakresie pytania o początku mowy i stosunku brzmienia
do znaczenia możemy wziąść pod rozwagę; zaś zdążając na tej drodze do
możliwie jasnej odpowiedzi wplotę ważniejsze poglądy i nazwiska, które się
tu zaznaczyły aż do ostatnich czasów, w formie krytycznych uwag jużto
zgody jużto sprzeciwu.

                                                        _Jan Rozwadowski._



RECENZJE.


_Mikołaj Rudnicki_, prof. uniw. poznańskiego. Wykształcenie językowe w
życiu i w szkole. Poznań 1920. VIII + 240.

»Część I. _Wartości wychowawcze_ nauki języka ojczystego (polskiego) (str.
21—58). Cz. II. _Zakres nauczania_ języka ojczystego na średnim stopniu
wykształcenia (59—100). Cz. III. _O metodach_ nauczania języka ojczystego
(101—162). Cz. IV. O osiąganiu _celów ubocznych_ przy nauce języka
ojczystego (163—240)«. Jak widać z tego przeglądu treści, nie było
zamiarem autora napisanie szczegółowej metodyki nauki języka polskiego,
ale danie pojęcia o ogólnem znaczeniu tego przedmiotu w życiu i o
wynikających stąd rozmiarach i sposobach uczenia go w szkole. Tak ujęta
książka jest w naszej literaturze nowością i już z tego powodu zasługuje
na rozpowszechnienie tak między nauczycielami, jak i w szerszych kołach,
poważniej zajmujących się wychowaniem. Zasługuje na to tem bardziej, że
oparta na wynikach dzisiejszego językoznawstwa umiejętnego, jest też
rezultatem poważnej pracy myślowej nad przedmiotem. Strony ujemne wynikają
z indywidualności autora, której mu na szczęście nie brak, a objawiają się
to w pewnej pryncypjalności, to znów w zbyt drobiazgowem rozpatrywaniu
rzeczy prostych.

Streszczać książki nie mam zamiaru, powiem tylko kilka uwag o różnych jej
częściach. Część I bardzo jest pożyteczna, skoro—jak wiadomo—gramatykę
języka ojczystego traktuje się przeważnie jako martwą formę bez treści,
jak jakąś naukę pomocniczą dla literatury i t. p. Czytelnik, zdala stojący
od językoznawstwa, dowie się z tej części coś o istocie języka, o jego
ścisłym związku z kulturą i z innemi naukami. Ale autor, wielbiciel swego
przedmiotu, czasem trochę przesadza. »Zdejmuje (go) zdziwienie, dlaczego
dzisiejszą logikę i psychologję tak się starają związać przedewszystkiem z
matematyką, skoro wymienione dwie dyscypliny znacznie mają więcej
wspólnego ze zjawiskami językowemi...« (str. 38). Mnie to—przyznam się—nie
dziwi: choć sam jestem językoznawcą, rozumiem, że logika i matematyka,
jako jedyne nauki dedukujące, stoją z sobą w najbliższym związku i
przeciwstawiają się wszystkim innym, tak przyrodniczym jak humanistycznym;
co do psychologji zaś godzę się najzupełniej, że zbliżenie jej do
językoznawstwa bardzoby się jej przydało, ale żeby ją dziś chciano
przedewszystkiem wiązać z matematyką, o tem nie słyszałem. Albo: »dokładne
studjum języka... wyrabia niesłychanie giętkość umysłową, subtelność
spostrzeżeń, a co może najważniejsze, objektywność w ocenie ludzi« (str.
39). Na wielką wartość tego studjum dla wyrobienia giętkości i subtelności
umysłu zupełnie się godzę, ale trudno mi jakoś uwierzyć, by ono
szczególnie pomagało do wyrobienia objektywności w ocenie ludzi. Gdy
czytam takie zdania, boję się, by skutek nie był wręcz przeciwny
zamierzonemu: by czytelnik nie pomyślał, że autor tak samo przesadza
_całe_ znaczenie języka i rolę jego w wychowaniu. Zapewne, są książki,
które właśnie swoim bezwzględnym zapałem i pędem porywają i licznych
zdobywają adeptów, ślepych potem na słabe strony teorji, ale tutaj nie
idzie o jednanie wyznawców, tylko o rozumowe przekonanie wychowawców i
nauczycieli.—Tu i ówdzie możnaby coś podobnego powiedzieć i o części IV,
ale mimo wszystko podnieść trzeba, że wykazywanie wartości studjów
językowych dla wprawy stylistycznej, kształcenia woli i charakteru,
wykształcenia estetycznego i etycznego, dla wzmacniania organizacji
narodowej może wywołać u czytelników rozważania nad zakresami, które
większości z nich nigdy na myśl nie przychodziły. Słusznie zaś mówi autor
w przedmowie, że pierwszą przyczyną niechęci do rozszerzania nauki o
języku jest obawa przed czemś nieznanem. Jeżeli mu się więc uda trochę tę
ignorancję przetrzebić, to już będzie miał zasługę, choćby w szczegółach
niezawsze przekonał.

Rozdziały o zakresie a zwłaszcza o metodzie nauczania języka,
zasługiwałyby na wyczerpującą analizę w piśmie pedagogicznem; dla »Języka
polskiego« byłaby to rzecz zbyt szczegółowa. Nie mogę jednak pominąć
jednego punktu, o gramatyce Małeckiego. Pisząc książkę ogólną, autor
podręczników szkolnych zasadniczo nie analizuje, musi więc zdziwić osobny
rozdział, zatytułowany: »Pobieżny szkic uzupełnień podręcznika Małeckiego
dla szkół średnich« (str. 86-100). Widocznie autor—w przeciwieństwie do
ogółu językoznawców—uważa go za względnie najlepszy, zwłaszcza skoro
twierdzi, że »naogół rzecz biorąc, daje on potrzebne pogłębienie« (str.
85). Ale na tejże stronie mamy następującą o nim opinję: »Należy zeń
usunąć _wielką ilość rzeczowych błędów_, a z drugiej strony trzeba go
_uzupełnić w bardzo wielu punktach_ np. w dziale historycznym, wiążąc jego
treść językową z logiką i psychologją, jakoteż z ogólną wiedzą o języku.
Wreszcie nie należy zapominać o _zupełnej zmianie punktu widzenia_, jakąby
należało przeprowadzić. Wprawdzie mamy uczyć poprawnego języka
literackiego; co do tego niema najmniejszej wątpliwości, ale rzecz jest w
tem, że także i języka literackiego niepodobna traktować jako czegoś, co
się da wyjaśnić i ustalić _dowolnemi przepisami, o charakterze
prawno-karnym_(11), jak to przeważnie jest u Małeckiego«. Najzupełniej się
godząc na tę opinję, nie mogę się powstrzymać od zdumienia, jak można taką
gramatykę zalecać; po dokonaniu żądanych przez autora zmian i dopełnień
nie zostałby z Małeckiego kamień na kamieniu. Czyż nie o wiele prościej
wziąć zamiast tego znacznie lepsze gramatyki Szobera lub Steina?

Mam więc co do książki prof. Rudnickiego sporo zastrzeżeń. Mimo to nie
waham się jej bardzo zalecić jako rzecz bogatą w treść i samodzielnie
przemyślaną. Dokładny przegląd treści ułatwia orjentowanie się.

                                                              _K. Nitsch._



TOWARZYSTWO MIŁOŚNIKÓW JĘZYKA POLSKIEGO


W maju b. r. zawiązało się Towarzystwo Miłośników Języka Polskiego,
którego statut, zatwierdzony przez Namiestnictwo dnia 2 czerwca 1920 L.
41171/1057 / XIII a/1920; zamieścimy w następnym numerze Języka Polskiego.
Towarzystwo ukonstytuowało się d. 27 maja 1920, wybierając Zarząd główny,
który następnie d. 15 czerwca ukonstytuował się w następujący sposób:
przewodniczący Rozwadowski, zastępca Nitsch, sekretarz Piekarski, skarbnik
Jaworek, nadto Łoś i Chomiński.

W myśl § 7. uw. statutu Zarząd główny delegował do Zarządów okręgowych,
dla Krakowa: pp. Jaworka, Łosia, Nitscha, Piekarskiego; dla Warszawy: pp.
Baudouina de Courtenay, Benniego, Szobera; dla Lwowa pp. Gawrońskiego,
Ułaszyna, Witkowskiego; dla Poznania: pp. Lehra-Spławińskiego,
Rudnickiego, Steina.

D. 26 czerwca b. r. odbyło się pierwsze publiczne zebranie, na którem
szereg osób odrazu zgłosił swe przystąpienie do Towarzystwa. Wkładka na
rok 1920 wynosi 40 marek p., za co członek otrzymuje Język Polski.
Zgłoszenia przyjmuje p. Piekarski Kazimierz (adres tymczasowy: Polska
Akademja Umiejętności w Krakowie).



SPIS RZECZY: Nowa zasada rymowa _K. Nitscha_.—Nowa redakcja przepisu o
dzieleniu wyrazów _J. Łosia_.—Liberum veto choćby—w ortografji _K.
Nitscha_ i _J. Rozwadowskiego_.—O zjawiskach i rozwoju języka. 8. Dźwięk a
znaczenie. Początki mowy _J. Rozwadowskiego_.—Recenzja _K.
Nitscha_.—Towarzystwo Miłośników Języka Polskiego.



                           CENA ZESZYTU M. 250.



       Przedpłatę przyjmuje księgarnia Gebethnera i Sp. w Krakowie.



Drukarnia Uniwersytetu Jagiell. w Krakowie pod zarządem J. Filipowskiego.



    1 Grammatik der altbulgarischen (altkirchenslavischen) Sprache.
      Heidelberg 1909, str. 53-4.

    2 Możnaby mieć wątpliwości co do _czw_, ale to, zdaje się, nie
      zachodzi wcale w środku wyrazów prostych; _po·czwara_ dzielimy tak,
      jak _po·twora_.

    3 Przez zwartą rozumiemy też zwarto-szczelinową, a więc nietylko _p_,
      _b_, _t_, _d_, _k_, _g_, ale też _c_, _dz_, _ć_, _dź_, _cz_, _dż_.

    4 To jest: płynna ustna lub nosowa.

    5 Który zresztą wypowiada wprawdzie pesymistyczne zapatrywania na nową
      ortografję, ale mimo to stosuje ją w swym »Poradniku językowym«
      czyli liberum veta bynajmniej nie głosi.

    6 Zeitschrift fur roman. Philologie 21, 199.

    7 Grammaire historique de la langue française, 4 § 544

    8 Essai sur la philosophie des sciences (I) XLVI nast.

    9 Über den Naturlaut (Berlin 1853), 4.

   10 de rerum natura 5, 1039 nast.: proinde putare aliquem tum nomina
      distribuisse | rebus et inde homines didicisse vocabula prima, |
      desiperest. nam cur hic posset cuncta notare | vocibus et varios
      sonitus emittere linguae, | tempore eodem alii facere id non ąuisse
      putentur? | praeterea si non alii quoque vocibus usi | inter se
      fuerant, unde insita notities est | utilitatis et unde data est huic
      prima potestas, | quid vellet, facere ut scirent animoque viderent?
      | ... postremo quid in hac mirabile tantoperest re, | si genus
      humanum, cui vox et lingua vigeret, | pro vario sensu varia res voce
      notaret? | cum pecudes mutae, cum denique saecla ferarum |
      dissimilis soleant voces variasque ciere, | cum metus aut dolor est
      et cum iam gaudia gliscunt, itd.—w zgodzie z krótkiem streszczeniem
      tego stanowiska, jakie daje sam Epikur u Diogenesa z Laerty 10,
      75—6.

   11 rozstrzelenia moje.





*** End of this LibraryBlog Digital Book "Język Polski, 1920, nr 3" ***

Copyright 2023 LibraryBlog. All rights reserved.



Home